Co łączy odchodzącego na emeryturę Churchilla i Esther, niedawno owdowiałą bibliotekarkę? Kim jest Pan Chartwell- wielki, gadający ludzkim głosem pies, który pracuje z Churchillem, a mieszka i coraz bardziej wtrąca się w życie Esther? Z historii literatury wiemy, że czarne psy, (a zwłaszcza pudle!) bywają niebezpieczne. Tym razem tytułowy pan Charwell jest uosobieniem depresji. Nie jest straszny, brutalny, ujadający, po prostu jest. Blisko i stale. Zna go premier (Chirchill mawiał o swojej depresji "black dog"), powoli poznaje bibliotekarka i poznając dowiaduje się, że pies był w jej domu wcześniej i towarzyszył mężowi. Bo nie każdy widzi pana Chartwella, niektórzy go wyczuwają, a niektórzy, jak żona Churchilla, potrafią z nim rozmawiać. Niektórzy z nim walczą, a inni wiedzą, że będzie z nimi na zawsze.
Rebecca Hunt w swojej debiutanckiej książce opowiada historię pozornie lekką (bibliotekarka i gadający pies-czy można ich traktować poważnie!), ale podszytą pewną nierzeczywistością i poczuciem nieuchronności. Bo niektórzy mają tylko stany depresyjne, inni depresję. Niektórym czarny pies kładzie się na piersiach i dusi, innych tylko obserwuje. Autorka napisała książkę na poważny temat, ale nie jest to lektura z gatunku ciężkich i przytłaczających. A sam pan Chartewell nie jest bohaterem negatywnym. Tak samo jak depresja czy jakakolwiek inna choroba nie jest sama w sobie złem. Książka pozwala z jednej strony spojrzeć na depresję jako na doświadczenie, które dotyka w różny sposób różnych ludzi, ale pozawala też zastanowić się nad tym, gdy rzucimy komuś w rozmowie, że mamy depresję. Bo jakikolwiek pan Chartwell nie jest bohaterem, który budzi niechęci, to lepiej by trzymał się z daleka.
Rebecca Hunt, "Pan Chartwell". Przeł. Szymon Żuchowski. Wyd. W.A.B. Warszawa 2013.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz