sobota, 28 lipca 2018

"Dziewczyna, która czytała w metrze" nie tylko książki


Juliette codziennie, jadąc do pracy paryskim metrem, przygląda się tym, którzy czytają. Pewnego dnia, zamiast  do biura, skręca w inną ulicę i dochodzi do dziwnych drzwi zastawionych książką. W ten sposób trafia do królestwa Solimana, człowieka odpowiedzialnego za pracę łączników, którzy  kojarzą ludzi i książki. Choć brzmi to trochę jak fantastyka, to powieść jest historią realistyczną, w której ewentualne  elementy magiczne związane są tylko z działaniem książek i ludzi. Juliette, dzięki rozmowom z Solimanem i jego córką, odkrywa niezwykły świat  książek i czytelników. Zaczyna dostrzegać  powieści, zmieniajcie życie; poznaje bohaterów, przeżywa wzruszenia i zachwyty. Ale, w miarę rozwoju wypadków, widzi też pewne niebezpieczeństwo, które pojawia się w chwili, gdy świat literacki zaczyna górować na prawdziwym życiem.  I dziewczyna postanawia zmienić swoją codzienność- włączyć w nie książki, ludzi i niesienie radości. Jak? To trzeba doczytać.
 
Autorka pisze opowieść o czytelnikach i dla czytelników. Jednak poza zdaniami o sile i wadze literatury, są tu też ważne ustępy o ludziach, którzy są ważniejsi od papierowych postaci.  Czytałam te książkę dość niespiesznie, ciesząc się jej  francuskim klimatem (znów jest w tej książce  coś, co  było  w "Delikatności"  i  "Między niebem a Lou", coś  nieulotnie klarownego,  francuskiego- w prowadzeniu narracji, w stylu, w oddechu i spokoju akcji). To nie jest porywająca fabuła, ale  nie zwrotów akcji, pościgów i porywów serca się spodziewałam.  Spodziewałam się opowiastki o literaturze, która łączy, zachwyca, intryguje, a czasem  budzi w czytelniach chęć zmiany. I to dostałam.
 Będę te książkę pamiętać, także dlatego, że czytając zastanawiałam się, czym jest to feel good,wołające z okładki. Nie we wszystkich momentach czułam się good- śmierć, rozstania, samotność dziecka, izolacja - takie wątki pojawiają się w tej książce i wcale nie powodują dobrego samopoczucia. Mnie to nie przeszkadzało, bo historia jest przez to prawdziwsza, bardziej codzienna i bliska czytelnikowi. Jednak, ze względu na to hasło,  książka może niektórych rozczarować- bo nie jest ani lekkim romansikiem, ani przyjemnym, turystycznym opisem Paryża. Jest  opowieścią o zwykłej dziewczynie, która zaczyna  cenić swoją codzienność, żyć dla siebie, dla ludzi i znajduje na to sposób związany z książkami. Czy nie tego my, czytelnicy sobie życzymy? Może wystarczy by się poczuć very good!

Christine Feret-Fleury, "Dziewczyna, która czytała w metrze". Przeł.Krystyna Szeżyńska-Maćkowiak.Wyd.  Książnica. Wrocław 2018. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz