niedziela, 15 lipca 2018

"Rozmaryn i róże. Podróż do samej siebie" ja wysiadam


Czasem, nie wiedzieć czemu, sięga się po pewne  książki. Tak było w wypadku tej książki, która  zwraca uwagę szatą graficzną i przypomina czasy, gdy popularne były wszystkie historie ze słonecznej  Toskanii i Prowansji.  Jednak  tu nie ma aż takiego ciepła, bo wszystko rozpływa się  złotych myślach o samodoskonaleniu,  istocie odpoczynku i uważności.  To nie jest książka do czytania, raczej do przebiegnięcia wzrokiem (niektóre zdjęcia są naprawdę bardzo ładne!), tak też jest konstruowana- krótkie rozdziały, „złote myśli” wyróżnione w tekście (na zielono) lub rozciągnięte na całą stronę.  Do tego zdjęcia. I trzy kolorowe zakładki. Edytorsko bardzo ładnie. W pierwszym odruchu pomyślałam o tej książkę jako o tzw. książkę na prezent. W drugim, zaczęłam się zastanawiać komu mogłabym ją podarować i… nie wpadłam na żaden trop.  

 Ale do rzeczy- Agnieszka Maciąg opowiada o wakacjach swojej rodziny na południu- Francja, Włochy, Monaco…  Piękne miejsca, wspaniały klimat, fantastyczne zabytki, pyszne jedzenie.  Ale jest to, zgodnie z podtytułem nie podróż po Europie, tylko :"podróż do samej siebie”. I  mnie ta podróż zmęczyła.  Może po prostu nie powinnam podróżować do innych osób, zwłaszcza, jeśli nie są mi w żaden sposób bliskie, a tylko spotykam je na zasadzie  literackiego autostopu? Choć wrażenia z odwiedzania miejsc, zwiedzania budynków i przypomnienia postaci związanych z konkretnymi rejonami są przyjemne, to stanowią tylko historyczno-sztuczno-impresyjną  doczepkę do  wyznań i dumań autorki. Maciąg łączy swoje wspomnienia, które, jak to wspomnienia z wakacji, rzadko bywają interesujące dla kogoś, kogo nie dotyczą osobiście (stanie w korku, niemożność wejścia do muzeum…) z przemyśleniami o rozwoju osobistym, jodze i wierze.  Przeglądając książkę nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że czytam infantylne spojrzenie na sprawy dość poważne.  Że w rozumieniu pewnych podstawowych spraw rozmijam się autorką.  Dotyczy to m.in. podejścia do wiary i pewnych jej aspektów ( rozważania na temat tego, czy medalik „działa” cuda i traktowanie go jako amuletu  trochę mnie zaskoczyło, bo działa modlitwa, a wiara katolicka amuletom  się sprzeciwia… takich miksów poziomów i znaczeń jest w tej książce sporo).  Poza tym czytamy o obłaskawianiu przestrzeni przywiezionymi z domu kapami i kadzidełkami , o witaniu się z ogrodem, oddychaniu  i  praktykowaniu  jogi.  Do mnie to po prostu nie przemawia- jestem  zbyt prozaiczna (albo praktyczna?) , by spakować na wakacje  łapacze znów, bele materiałów i poduszki. Mogę oswoić przestrzeń (choć robię to chyba bezwiednie) rzucając torbę na krzesło i kładąc przy łóżko  swoją książkę, tyle wystarczy.  O ile rozumiem przytulanie się do drzew dla zyskania spokoju i  ich energii, o tyle nie końca widzę sensowność pisania o tym.   Opisywanie codziennych spraw: robienia (koniecznie pożywnego!) śniadania i kupowania pomidorów  może być interesujące pod warunkiem, że jest  literacko dobrze  zrobione. Jeśli jest to zwykła relacja z dnia, traci książkowy potencjał. Ta książka to hybryda- pamiętnik, złote myśli ze szczyptą Coelho, motywacja, poradnikowa psychologia i kartka z wakacji...  Absolutnie nie jestem jej adresatem. 

Byłam nastawiona na opis piękna przyrody i tego, jak podróż może zmienić i rozwijać ducha i myśl- tak jak pisali dawni podróżnicy w oświeceniu i romantyzmie.  Tu, zamiast świeżego spojrzenia, dostaję  infantylne i pseudo odkrywcze  zadnia, że trzeba być dla siebie dobrym. W pełni zgadzam się z tym, że należy doceniać to, co się ma i cieszyć się małymi przyjemnościami, jednak  styl, w którym  Maciąg  mówi o tym- konfesyjny z elementami motywacyjnymi, zupełnie do mnie nie trafia. Nie twierdzę, że takie książki są niepotrzebne. Po opiniach w sieci widać, że dla części czytelniczek lektura była przyjemnością i ważną chwilą dla siebie.  Dla mnie zupełnie nie. 

 Agnieszka Maciąg. "Rozmaryn i róże. Podróż do samej siebie. " Wyd. Otwarte Kraków. 2018.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz