Bo ta wielka amerykańska historia, z odmalowanym rysem Południa i wojny secesyjnej, z mnóstwem postaci, toczy się przede wszystkim w tym czworokącie. Dwie bardzo różne kobiet, dwóch zupełnie innych mężczyzn, między nimi chyba wszystkie możliwe emocje. Scarlett to imię symbol, kobieta niezależna, silna, kokietująca, w interesach bezwzględna(diabeł ubiera się u Prady? O nie! Nosi kieckę z zasłony!), twarda i miękka jednocześnie. Tak bardzo kobieca w swej złożoności, jak to tylko możliwe. Melania prawa, opiekuńcza, ufna, po prostu dobra. I odważna odwagą inną niż te O’Harów, ale równie wartą wzmianki. Ashley, wymarzony i honorowy dżentelmen czasów przeszłych, który próbuje znaleźć się w nowych okolicznościach. I Rhett, dandys, spekulant, oszust, który najlepsze uczynki i strony swego charakteru próbuje ukryć przed opinią publiczną, facet na każde czasy, który zna się na ludziach. Dookoła wiatr historii, zmiany, a między tą czwórką zestaw napięć, ukrytych i widocznych miłości, gniewów, niechęci, krętactw, tajemnic, oddalenia i bliskości.
Znam film, zatem znam i historię, film jest bez wątpienia arcydziełem kina, a role obsadzone są bezbłędnie (Vivien i Clark = Scarlett i Rhett, tym bardziej, że czytając opisy wyglądu tych postaci naprawdę ma się wrażenie że Mitchell opisuje aktorów, którzy za kilka lat zagrają w ekranizacji!). Jednak postaci książkowe niosą jeszcze więcej emocji, głębi (niechęć Scarlett do dzieci, jej zdolności w interesach łączące się też z wyrachowaniem; więcej wątpliwości romantyka Ashleya, które pozwalają go zrozumieć; jeszcze mocniejszy w miłości i cierpieniu Rhett, te wszystkie słowne potyczki bohaterów, które jednak z filmu musiały wylecieć).
To taka książka, po której ma się mnóstwo myśli (Gable ponoć nazwał ja romansidłem i nie chciał grać Rhetta, na szczęście zagrał). Myśli o zmianie czasów, o człowieczeństwie, odwadze, pieniądzach, wyrzeczeniach. O ludziach i emocjach między nimi. O powieści, która wciąga i bohaterach, którzy są tak pełni i wielowymiarowi w słowach i działaniach. O wielkiej historii, wielkich miłościach do kobiet, mężczyzn i ziemi. I tej pajęczynie powiązań, w którą wpadają bohaterowie czasem wcale tego nie chcąc. Jak w życiu. Daleka jestem od: o wow co to była za historia! Ale TO była historia i TO byli bohaterowie. Nie ma co pisać, trzeba czytać. I jakby się kto pytał, to chociaż czytelniczo-polonistycznym sercem doceniam i zachwycam się takim zakończeniem, tak zupełnie w środku jestem pewna, że Rhett wróci do Scarlett. Jutro.
Margaret Mitchell. "Przeminęło z wiatrem". Przeł. Cecylia Wieniewska. Wydawnictwo Albatros. Warszawa 2020.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz