Ewa ma pracę. Jest menadżerem w korporacji, jej godziny i nadgodziny wypełniają meetingi, maile, lunche, deadliny, taski z checklisty do zrobienia ASAP (nawet klnie po angielsku). Choć sama jest mężatką, nie rozumie, jak ludzie mogą stawiać życie rodzinne ponad obowiązki zawodowe, bo ona ma zupełnie inną hierarchię. Zwłaszcza, że szykuje się wielkie przejęcie ważnego klienta, co wymaga większego zaangażowania i nakładu pracy. Ale nawet z idealnie prowadzonym plannerem, nie da się stuprocentowo planować życia. Ewa, sztywniara w szpilkach i ołówkowej spódnicy, mieszkająca w dizajnersko minimalistycznym mieszkaniu, zawodowo zajmująca się analizowaniem ryzyka musi zmierzyć się z zupełnie nową i niecodzienną sytuacją- zaopiekować się córką przebywającej w szpitalu dawnej koleżanki. Przybycie do wypucowanego domu i regularnego życia radosnej dziewczynki, chomika i labradora siłą rzeczy musi rozregulować stary porządek. Ewa, która na początku zupełnie nie budzi sympatii (potem można się przyzwyczaić), mierzy się z zdaniami, które do tej pory były jej obce. I sama siebie zaskakuje tym, że bieg wydarzeń i coraz częstsze kontakty towarzyskie (których do tej pory unikała) otwierają jej oczy na życie poza korporacją. Czy Ewa będzie w stanie zatrzymać się ciągłym biegu i docenić, to, co ma... Wiadomo, że tak! Ale przetarcie oczu trochę potrwa.
Fabuła książki Tabak przypomina "Chichot losu" Hanki Lemańskiej, i tam i tu zajęta pracą kobieta musi zająć się dziećmi i spojrzeć na swoje życie z innej perspektywy. Jednak Ewa ma trochę inne pole manewru niż Joanna z powieści Lemańskiej: dziecko jest jej "podrzucone" tylko na chwilę, a jej sytuacja życiowa znacznie bardziej poukładana (wystarczy docenić męża, który jest świętym człowiekiem!). Ta książka to dość trafnie zdiagnozowany (choć niezbyt odkrywczy) opis tego, co tempo życia, nadmiar obowiązków i przekonanie o tym, że trzeba przestrzegać deadlinów robi z ludźmi i więziami między nimi. To też ledwo zaakcentowany głos w dyskusji o macierzyństwie i godzeniu różnych ról, które kobiety grają we współczesnym świecie. I kolejna, odstręczająca wizja korpy.
Powieść czyta się nieźle, życiowe wybory Ewy mogą zaangażować i to znacznie bardziej niż jej zawodowe obowiązki. Autorka jest finansistką, czemu daje wyraz w zbyt szczegółowych opisach działań związanych z działalnością firmy, gdyby jeszcze zaserwowała nam wielki przekręt do którego rozgryzienia była potrzebna wiedza ekonomiczna, opisy operacji finansowych byłby uzasadnione, a że przekrętu nie ma, tylko zapychają strony. Książka lekka, aczkolwiek nawet w swojej kategorii przeciętna. Jej lektura może być czasoumilaczem po dniu pracy pełnym realizowaniu zadań z listy. I być może pozwoli doceniać, że w pracy ma się zadania a nie taski, terminy a nie deadliny i pracowników z długim stażem, z których doświadczenia można korzystać, a nie uważać, że ktoś po 40 nie poradzi sobie z wyzwaniami współczesności. I ludzi, którzy dbają o zachowanie czystości polszczyzny,a nie bezmyślnie używają nowomowy z open space.
I jeszcze jeden szczegół, o którym nie mogę nie wspomnieć. Przyjaciółka Ewy, której córką zajmuje się nasza pani menadżer, jest samotna matką, fotografką ślubów, która rzuciwszy studia i zaczynając swoją przygodę z macierzyństwem, pracowała na pół etatu w bibliotece. Jak zostaje oceniona praca? Jako mało ambitna. (s.130). "Może nie była bardzo rozwojowa, ale stała i spokojna". (s.243). Ewa obawiała się, że koleżanka "utknie w bibliotece". Korpopiekło kontra sielska praca z książkami (bo miłość do książek wystarczy, by zatrudnić w bibliotece młodą matkę, bez kierunkowego wykształcenia...). Fajnie, gdyby popularne powieści kobiece nie powtarzały stereotypów, które mają tyle wspólnego z rzeczywistością, co chromowany blat z przytulnością. I nie negowały pracy tych, którzy często mają ważny głos w czytelniczych wyborach!
Anna Tabak,"Deadline na szczęście" . Wyd. Zysk i S-ka. Poznań 2018
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz