Kompozycje szkatułkowe i książki w książkach nie są niczym nowym, ale zawsze dobrze jest przypomnieć tę formę, tym bardziej, jeśli mamy nie tylko powieść w powieści, ale także refleksję na książkowy temat jakim jest tłumaczenie.
Olga,rozwódka, pracująca przez lata jako tłumacz przy instytucjach unijnych, wraca do rodzinnego Krakowa. Jej sposobem na terapię i zrozumienie emocji, wydarzeń i związków z przeszłości jest napisanie powieści...
Bohaterką "Germanicusa" jest Ola, tłumaczka literatury, w której dość spokojne i uporządkowane dziś, wkrada się pełne emocji, wzlotów i rozczarowań wczoraj. Kobieta przed laty miała romans z żonatym niemieckim księgarzem, po którym pozostała jej blizna na ręce, w sercu, oraz jak sama mówi:miłość do języka niemieckiego i literatury. Gra zaczyna toczyć się o coraz większą stawkę, wracają dawne wspomnienia, a wybory pociągają daleko idące konsekwencje.
Wątek Olgi, napisany w trzeciej osobie, jest okalającym względem powieści o Oli, pisanej pierwszoosobowo. Ostatnia część książki to moment, gdy Olga ma już spotkania autorskie, a opisana przeszłość w postaci rzeczywistego niemieckiego księgarza, znów pojawia się przy niej. I tak jak swoja bohaterka, Olga musi coś wybrać...
To książka mówiąca w podwójny sposób o emocjach, rozczarowaniach, o romansie młodej dziewczyny z dojrzałym i dość wyrachowanym mężczyzną (Ralf, czyli pierwowzór niemieckiego kochanka Oli, jest tak odpychający i zadufany w sobie, że ma się ochotę walnąć go jakimś mocno wyschniętym krakowskim obwarzankiem!). To historia kobiety, która wierzy w terapeutyczną moc słowa pisanego i dzięki literaturze poznaje swoje emocje. To też opowieść o samotności, pustce i pozornych kontaktach rodzinnych.
Książkę czyta się nieźle, aczkolwiek jestem zwolenniczką bardziej oszczędnego stylu. Wiem, że dla wielu czytelników taki sposób pisania jest właśnie tym, który pomaga wyobrazić sobie akcję i bohaterów, ale ja nie lubię zbyt szczegółowych opisów, które rozmieniają emocje na drobne. Bo gdy bohaterka rozbija talerz o drewnianą podłogę, to ważniejsze dla mnie jest to, że go rozbija i co nią kieruje, niż to, że podłoga jest drewniana. Nie muszę też wiedzieć, że gdy bohaterka chce się napić kawy to włącza ekspres i wkłada filiżankę pod dyszę...
Pozwalam sobie na takie uwagi także dlatego, że książka jest debiutem, a po części książką o książkach i języku. Ola tłumaczy literaturę piękną, dzięki czemu możemy nie tylko przyjrzeć się pracy tłumacza (kontakty za tłumaczonym autorem itp), ale także poznać kilka związanych z tą pracą uwag. Rozbawiło mnie twierdzenie, że największa wierność oryginałowi zalecana jest przy okazji przekładu instrukcji żelazka. Z kolei przykładem na to,jakie wyzwania stoją przed tłumaczami jest choćby trudność przełożenia na inny język "pozytywności" pozytywki. Bardzo lubię takie wtręty, bo fajnie jest w książce z książką w środku poczytać jeszcze o książkowych tematach. I nie bez znaczenia jest to, że właśnie pisanie jest dla głównej bohaterki trapią i sposobem na poskładanie i nazwanie emocji, wrażeń, przyczyn i skutków. Bohaterki (albo bohaterek) nie polubiłam i przyznam, że trudno mi je zrozumieć (zwłaszcza uczucia do tak antypatycznego typa jak Ralf). Za to doceniam opisy Krakowa, wątki translatorkie i pokazanie terapeutycznej roli pisania. Pisanie pomogło Oldze, może i czytanie komuś pomoże, bo na ten aspekt naprawdę warto zwrócić uwagę.
Katarzyna Kalista. "Ostatni rozdział". Wyd. Czarna Owca. Warszawa 2020.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz