Fabio ma dwadzieścia lat, świetlaną przyszłość tancerza przed sobą i szansę na uczucie pięknej i utalentowanej tancerki. Wypadek samochodowy, w którym ginie jego przyjaciel i dziewczyna, a on wychodzi z niego pokiereszowany na ciele i duszy, przekreśla wszystkie plany. Mamma wysyła syna do Ameryki, do wuja, który prowadzi wytwórnie szkła artystycznego. Tam chłopak ma dojść do siebie i zrozumieć, że w "życiu chodzi o coś więcej niż życie". Wszystko skończy się szczęśliwie, ale ta w gruncie rzeczy prosta historia nie ma aż tak oczywistego happy endu. W życiu Fabia pojawiają się też dwie kobiety - koleżanka z pracy i piękna, tajemnicza Laura*, która ma za chwilę wyjść za mąż. Pojawiają się nie bez powodu i choć zjadacze fabuł szubko się domyślą zasadności ich działań, nie wszystko jest tak stereotypowe jak można się spodziewać.
Lubię opowieści, które choć przewidywalne nie mają nieprawdopodobnie szczęśliwego, dopychanego na siłę, finału. A takie książki pisze Pezzelli. Przeczytałam jego wszystkie wydane do tej pory powieści i bardzo dobrze mi się kojarzą- nie tylko dlatego, że większość z nich czytałam podczas wakacji. Autor posiadł umiejętność ładnego opowiadania historii, w których każde, nawet trudne wydarzenie pomaga w zrozumieniu priorytetów i ułatwia dalsze wybory. W "Pierwszej lekcji tańca" Fabio skupiony na sobie i tańcu traci w jednej chwili marzenia o karierze na Broadwayu, potem szuka w szklanych formach perfekcji i dzięki pomocy wuja zaczyna pojmować, że rysa na szkle nie musi być skazą, może być niepowtarzalnym elementem świadczącym o niepowtarzalności wyrobu, który w finale przybiera inną niż zamierzoną formę. Pezzelli daje swojemu bohaterowi czas na zmianę i to tylko podnosi psychologiczną prawdę powieści (nie ma nic gorszego niż gwałtowna zmiana z dnia na dzień!), jednocześnie książka kończy się w sposób otwarty, czytelnik wie, że przed Fabiem jeszcze sporo pracy, ale jest spokojny o przyszłość bohatera. Lubię takie zakończenia. Dobrze zarysowany bohater, szybko płynąca akacja i lekkie wtręty włoskie (siła rodziny, smaki dzieciństwa itp) sprawiają, że po kolejne powieści tego autora sięgam z przyjemnością. Wiem, że mogę się spodziewać lektury przywracającej wiarę w ludzi, bo wszystkie postaci Pezzellego, choćby nie wiem jak doświadczane, wychodzą na prostą. Poza tym wiem, że obejdzie się bez opisów strojów**, dobierania butów do kiecek, które zawsze na siłę dorzucają autorki, a panowie dają sobie z nimi spokój. Moimi zdaniem wychodzi to na zdrowie i czytelnikom i książce, która nie traci na wartkości akcji i nie puchnie od zbędnych opisów.
Najnowsza powieść Pezzellego to książka, którą czyta się błyskawicznie, bo krótkie rozdziały kuszą, by czytać jeszcze jeden, choć robi się coraz później. Przede wszystkim Fabio i jego rodzina zyskują sympatię i ma się ochotę spędzić z nimi chwilę. W tym tkwi moc przyciągania Amerykanina o włoskich korzeniach- jego bohaterowie są po prostu sympatyczni i zaczynają panować nad swoim losem. A my im kibicujemy. Dla letniego odprężenia- świetna rzecz!
Peter Pezzelli, "Pierwsza lekcja tańca". Przeł. Michał Ronikier. Wydawnictwo Literackie. Kraków 2015.
*Taka to książkowa oczywistość, że piękna bohaterka winna być tajemnicza. A gdyby tak opisać tajemniczą brzydulę?!
**w jakiejś obyczajówce autorka była tak szczegółowa, że musiała opisać, że męska koszula była zapinana na guziki... Po co to doprecyzowywać, skoro tamten bohater z gatunku macho na pewno nie nosiłby koszuli na zamek błyskawiczny. O rzepach nie wspominając;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz