Do czytania trzeba mieć nastrój. Banał, ale w każdym banale jest ziarenko prawdy. Być może właśnie brak nastroju sprawił, że choć podobał mi się początek Lawendowego pokoju, z każdą kolejną stroną traciłam entuzjazm. Sięgnęłam po tę powieść, bo w zapowiedziach obiecywano, że opowiada o Aptece Literackiej i książkach. To prawda, jednak dobieranie książek do klientów tej oryginalnej księgarni to tylko epizod. Owa misja traci na znaczeniu, gdy księgarz Jean Perdu odczytuje list, z którym nie miał odwagi się zapoznać przez dwadzieścia lat, i rusza w pogoń za utraconą przed laty miłością. Opuszcza swoich klientów i znika: tego się nie robi czytelnikom! Oczywiście zostawia im wiadomość, u kogo teraz powinni zaopatrywać się w książki, ale na miejscu porzuconego klienta byłbym oburzona. Z egzaltacją można zakrzyknąć, że Pan Perdu, mól literacki po pięćdziesiątce, nagle przestaje czytać i zaczyna żyć (jakby do tej pory jedno wykluczało drugie).
Nie obdarzyłam księgarza sympatią, bo nie lubię facetów (ani bohaterów literackich), przypominających ameby, a Perdu niestety jest kimś takim. Przez dwadzieścia lat cierpiał odrzucenie i niepewność, a list, który wszystko wyjaśniał, leżał spokojnie w szufladzie. Czy zdaniem autorki takie zachowanie świadczy o znajomości życia (choćby znajomości wynikającej z kilogramów przeczytanych lektur) i dojrzałości? Może feministki rozszarpią mnie za to stwierdzenie, ale widać, że tego męskiego bohatera stworzyła kobieta. I na domiar złego utrwaliła myślenie, że jeśli mężczyzna jest książkożercą, to swoją męskość musi udowadniać spływając Rodanem, bo bez epickiego odrodzenia w nurtach rzeki nic się nie zmieni.
Mam też wrażenie, że George chciała do swojej powieści wrzucić za wiele form i historii, przez co nic nie zostało dopracowane. Jest tu powieść artysty z czasów młodości, czyli młody gwiazdor literatury bez natchnienia, który znika z fabuły, gdy na horyzoncie pojawia się piękna traktorzystka. Jest poszukiwanie tajemniczego autora książki, która nie daje spać panu Perdu. Jest pamiętnik byłej ukochanej i listy do nowej miłości, która z sentymentu nie pierze sukienki, w której była na randce z Jeanem. I jeszcze koty. I, jakżeby inaczej, przepisy na prowansalskie specjały. I podróż po południowej Francji. I dialogi o książkach, które ratują życie. Nie sposób odmówić pewnego czaru tym książkowym rozważaniom i pomysłowi tworzenia encyklopedii uczuć, jednak wrażenie przesytu zostaje. Być może za moje marudzenie odpowiada brak sentymentalnego nastroju podczas lektury, ale skoro nastawiałam się na powieść o książkach (jakieś intertekstualne nawiązania, jakieś funkcje biblioterapeutyczne), a dostałam dylematy sercowe rozlazłego księgarza, nie czuję się winna.
Nina George, Lawendowy pokój, przeł. Paulina Filippi-Lechowska, Wyd. Otwarte, Kraków 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz