Michalina
nawet nie spodziewa się, jak w jej życiu (znienawidzona praca fryzjerki,
opieka nad dziadkiem z Parkinsonem, marzenia o Portugalii) namiesza
znaleziona przypadkiem mała czarna, którą Audrey Hepburn nosiła w "Śniadaniu u Tiffany'ego".
Będzie wariacki pościg za paczką, wyprawa po Europie, podobny z uśmiechu do
Paddingtona prawnik do zadań specjalnych. Będzie też codzienność pełna
troski o bliską osobę i wzruszająca, oparta na cytacie scena pewnego
pożegnania.
"Little
black dress" to taki wiosenny oddech w powieściowej formie.
Bezpretensjonalny, lekki, napisany
dowcipnie i z ping pongiem dialogów, do którego Basia Kwinta już
przyzwyczaiła. Postać Michaliny jest tak samo zdeterminowana,
racjonalnie myśląca i bystra jak Magda z "Razem na święta". Łączy je też
słabość do
prawników. Aż chciałoby się, by bohaterka kolejnej powieści była równie
dowcipna, ale trochę inaczej doświadczana przez los. Tu ciut zabrakło
mi osadzenia postaci Michaliny w przeszłości, momentu refleksji nad
tym, co się działo z nią i jej rodzicami, zanim ich drogi się rozeszły.
Bo Basia Kwinta pisze o postaciach podobnych do nadziewanej czekolady-ze
skorupką i czymś miękkim w środku, ale żeby te smaki i struktury się
przenikały i smakowały jeszcze lepiej, warto dać czytelnikom jeszcze
więcej czasu na przegryzanie.
To
nie jest powieść w typie sukienkowej małej czarnej. To raczej historia
dresowa,
która nie krępuje ruchów, jest lekka, czasem drapnie, by potem otulić
wrażliwością i miękkością. To też powieść o gotowości na zmiany i
wypadaniu z kołowrotka życia, w którym biegniemy jak szalony chomik. To
powieść pozwalająca zrozumieć znaczenie portugalskiego słowa suadade.
Historia na wiosenny moment zatrzymania i uśmiechu. Taka, która może dodać wiary w
siebie i nadziei na to, co nadejdzie. Dla tych, co jak Holly Golightly i Michalina są w
podróży.
Za książkę dziękuję Autorce.
Barbara Kwinta "Little black dress". Wyd. Lira. Warszawa 2025.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz