środa, 8 lipca 2015

"Love, Rosie" - odwlekany happy end

Rosie i Alex znają się od podstawówki. Ich przyjaźni nie zniszczyły ani wyjazd chłopaka z rodzinnej Irlandii do Stanów, ani wczesne macierzyństwo Rosie, które postawiło jej świat na głowie. Kolejne lata, kolejne decyzje, narodziny dzieci, śluby, rozwody, pogrzeby najbliższych; życie płynęło, a oni do siebie pisali. „Czy to jest przyjaźń czy to jest  kochanie?” O tym, czy możliwa jest przyjaźń damsko-męska, napisano już tysiące stron, Ahern także zbiera głos w tej sprawie i wypowiada się jednoznacznie. Jednak bohaterom odpowiedź na pytanie, z kim powinni spędzić życie, zajmuje ponad czterdzieści lat. Każde z nich ma swoje sprawy, swoje marzenia i kariery. Alex, zgodnie z młodzieńczymi postanowieniami, zostaje kardiochirurgiem; Rosie musi trochę poczekać, by znaleźć wymarzoną pracę w hotelarstwie. Ich losy biegną rożnymi torami, oboje spotykają innych ludzi, a jednak to, co ich łączy, choć czasem urywane, nie traci na sile. Bardzo krzepiąca opowieść o uczuciu, które potrafi wiele przetrwać.
Można powiedzieć, że to już było. Rzeczywiście, pomysł na opowieść o losach pary przyjaciół na przestrzeni lat był nie tak dawno wykorzystany w książce (a potem w filmie) Jeden dzień Davida Nichollsa. Ahern jednak oferuje coś jeszcze, a mianowicie ciekawą formę swojej opowieści. Są listy, e-maile, zapisy czatów internetowych, taka bardziej nowoczesna wersja powieści epistolarnej.  Piszą do siebie główni bohaterowie, ale także ich znajomi i rodzina (w przewadze są to bliscy Rosie), dzięki czemu historia staje się bardziej rozbudowana i pełna. To nie tylko książka o przyjacielskim wsparciu, to też opowieść o dojrzewaniu i dorastaniu, o zmienności życia i powtarzających się rodzinnych historiach (córka Rosie, Katie, też ma przyjaciela z piaskownicy). Jak zwykle u Ahern jest kilka scen wzruszających, kilka zabawnych, parę sformułowań przy których można się uśmiechnąć (szczególnie dowcipne są czaty Rosie z przyjaciółką, Ruby). Jest też trochę o tym, jak ważna i niedoceniana jest w relacjach międzyludzkich cisza. Powieść czyta się bardzo dobrze, bohaterów można z miejsca polubić, a morał – aby być szczerym wobec siebie i nie bać się zaryzykować – daje do myślenia. Jak powiedziała nastolatka Katie do swej mamy: „Jeśli twierdzisz, że to długa historia, to znaczy, że ktoś na początku nie powiedział całej prawdy”(cytat z głowy, więc niedokładny).
I jeszcze słowo o zakończeniu. Szczęśliwe, wyczekiwane i nie nachalne, ale zamykając książkę, pomyślałam też, że trochę smutno, iż to zakończenie przyszło tak późno. Gdyby jednak było inaczej, pewnie losy bohaterów (nie dość, że dla czytelnika w tym momencie kompletnie nieciekawe) nie miałyby szansy potoczyć się także w tych pomyślnych kierunkach, dających wspaniałe dzieci, dobrych znajomych, możliwość realizowania marzeń i lepszego poznania siebie oraz świata. Wygląda na to, że odwlekane szczęśliwe zakończenie czemuś służy – przynajmniej w powieści.

Cecelia Ahern, Love, Rosie, przeł. Joanna Grabarek, Wyd. Akurat, Warszawa 2015. Pierwsze wyd. ukazało się pod tytułem Na końcu tęczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz