Są książki, które mimo klasyfikacji w księgarniach i bibliotekach nie są dla dzieci. Ale tym razem nie myślę o książkach, których treść zapakowana w cukierkowe okładki nie jest najlepsza pożywką dla kształtowania się gustu czytelniczego (i charakteru). Tym razem myślę o tych seriach, które były początkowo dla dzieci, a potem stały się książkami dla nieokreślonej grupy odbiorców. Bo skończyłam „Anne ze Złotych Iskier”. I tak sobie czytam, czytam i myślę, dla kogo jest ta książka?
Anne jest stateczną mężatką, matką pięciorga, a potem sześciorga dzieci. I każdemu z tych dzieci mamy poświęcony rozdział, albo kilka. Anne dba o to, by jej latorośle nie traciły kontaktu z krainą baśni, nawet jeśli doświadczenia z innymi dziećmi trochę je rozczarowują, a na ulicy krzyczą, że noszą nosy za wysoko. Przygód jest sporo i na myśl o kilku współczesnym rodzicom włos może się jeżyć na głowie (dziecko wykradające się nocą z domu, by przejść się przez cmentarz, nocowanie u podejrzanych sąsiadów, którzy potem podrzucają dziewczynę do domu tylko dlatego, ze są przekonani, że jest nieżywa…). Dla współczesnych dzieci świat rodzeństwa ze Srebrnych Iskier to zupełnie inny kosmos! Nie wiem, czy obecnie rówieśnik Di albo Waltera byłby zainteresowany ich przygodami, które – właśnie rozpatrywane w kategoriach przygód, nie są zbyt atrakcyjne. Z kolei jeśli chcielibyśmy, by o dzieciach Anne czytały nastolatki, które Marchewkę poznały kilka tomów temu, to dla nastolatka problemy kogoś kto ma lat 6 czy 8 nie są nigdy interesujące.
Zatem może to książka, którą powinna jednak stać w literaturze dla dorosłych? W końcu Anne jest już kobieta dojrzałą, zaczynającą dostrzegać płynący czas, martwiącą się o przyszłość. Szczęście Anne przy końcu książki zaczyna blednąć, bohaterka czuje się niekochana, nieważna, prowadząca życie zbyt powtarzalne. Wszystko kończy się dobrze, bo Gilbert, którego więcej w tym tomie (i domu) nie ma niż jest, kocha, ale nad wymarzonym domem zbierają się chmury przyszłości. Jak to w życiu. Pewnie sporo kobiet czuło się jak Anne. I tu już ani szerokość geograficzna, ani czasy nie mają takiego znaczenia. Ale o Annę w tej książce nie ma aż tak wiele, by stała się głosem pokolenia. Jest ona pocieszycielką, cichym portem, do którego po każdej przygodzie wracają dzieci. Matką wyrozumiałą, wspierającą. Taką, która jest blisko. Czy zatem to nie tyle powieść, co opowiedziany poradnik rodzicielstwa? Ale skoro tak, to po co tu te wszystkie plotki przy pikowaniu kołdry?
Czytałam tę książkę z przyjemnością. Bo miło wrócić do świata, w którym jest ten rodzaj porządku, który nie pozwoli, by stało się coś złego, do świata, który jest bezpieczny, i w gruncie rzeczy dobry. W którym Susan czeka w kuchni z ulubionym deserem i dobrym słowem, a zgryźliwa ciotka zostaje ostatecznie wysłana do własnego domu. To był przyjemny pobyt u rodziny ze Złotych Iskier. Pobyt w świecie, którego nie ma.
Ale zastawiam si e kto był, za czasów autorki odbiorcą tek książki i jak sytuacja będzie wyglądać za kilka lat, gdy przekład Bańkowej (po raz kolejny powiem, że świetny i oddający głos wszelkim cytatom z Biblii, Szekspira, poetów angielskich) przestanie być kontrowersyjny i nowy? Co się stanie z kolejnymi tomami Anne za jakiś czas? Co będzie z Jeżycjadą? Bo tu mam podobne myśli, zawiązane choćby z tym, kto pożyczał ostatnio wydane tomy (to nie były dzieci!). Anne, Jeżycjada, może coś jeszcze? Książki, które wyrosły z literatury dziecięcej, ale im dalej w las i im dalej w czas, tym bardziej odchodzą od swojego początku. A dokąd idą?
Lucy Maud Montgomery Anne ze Złotych Iskier. Przeł. Anna Bańkowska. Wyd. Marginesy. Warszawa 2024.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz