Beatrice ma 26 lat, jest sierotą na łasce krewnych, a brak pozycji, urody i pieniędzy skazuje ją na los starej panny. Gdy podczas wizyty w Lakaview Hall ginie pan domu, Bea postanawia dowiedzieć się, kto jest temu winien. Razem z nią śledztwo prowadzi dumny, bogaty książę, do którego bohaterka pała (aż nazbyt oczywistą) niechęcią. Jest więc jakaś duma i jakieś uprzedzenie, jakieś perswazje, a do tego dyskusje o książkach pani Radcliffe. Dodajmy do tego kilkoro kreślonych mocną kresa bohaterów, których pan Bennet mogłoby zaliczyć do okazów głupoty i…wątki w duchu Austen mamy zaliczone.
Mamy też dom i zamkniętą grupę podejrzanych, ale nie ma tego, co stanowi o sile powieści Christie- napięcia i stopniowanej zagadki z podrzucanymi tropami. Zwykle w mieszankach obyczajowo-kryminalnych, zagadka bywa przykryta warstwą obyczajową i tak było w tym wypadku. Szukanie sprawcy jest raczej pretekstem do rozmów bohaterów, niż odkrywaniem kolejnych tajemnic. Czyli bardziej Jane niż Agatha.
Duch Jane przyświeca kreacji Beatrice, która powoli, przez całą opowieść, zyskuje swój głos i odsłania charakter. Bo przecież poruszamy się w świecie ostrych zasad obyczajowych i stylu salonowej konwersacji, podczas której panna winna się uśmiechać, a niekoniecznie odzywać. Beatrice, która z początku jest milcząca i nieśmiała, dzięki kilku rozmowom z księciem, odbywających się nieformalnej atmosferze zyskuje świadomość, że jej opinie i wrażenia zasługują na wysłuchanie. Jest przy tym cały czas zamknięta w pewnych ramach, które czynią z niej bohaterkę osadzoną w tamtym świecie, a nie tylko przebraną w kostium. Chociaż muszę powiedzieć, że zachowanie księcia mocno nadwyręża te zasady, a włażenie po drzewie do panieńskiej sypialni nie było w czasach Austen rzeczą, nad którą przechodzono do porządku dziennego. To, co mi trochę przeszkadza w świecie przedstawionym powieści to brak określonego czasu. Niby jesteśmy w czasach regencji, są kolonie, interesy na Wschodzie, a jednocześnie książę powołuje się na twierdzenie o dziedziczności, co powinno wskazywać na czas już po eksperymentach Mendla z grochem, czyli drugą połowę lat 60 XIX… Nic nie poradzę, że lubię daty. I konsekwencję.
Czytałam książkę z przyjemnością,
bo momentami styl jest dowcipny, a bohaterka sympatyczna. Jednak jak na kryminał
zabrakło napięcia i tego zaciekawienia, co będzie dalej. Zaczynam mieć wrażenie, że hasło cosy crime, bywa śledztwem ślamazarnym, chaotycznym i przez to, bardzo innym niż to, co w kryminale prezentowała Christie. Bo brak bebechów i naturalistycznych opisów u niej wcale nie był jednoznaczny z nudą i brakiem spraw przerażających.
Czy obietnice wydawcy zostały spełnione? Nie do końca. Czy gdybym nie nastawiała się na mieszankę w stylu moich ulubionych pisarek i była zaskoczona pomysłem oceniłabym książkę lepiej? Tak.
Nie jest łatwo być drugą Austen i Christie. I absolutnie nie trzeba! Tym bardziej, że jako lekka lektura na leżak „Morderstwo w Lakeview Hall” ma szansę się sprawdzić, a Bea dopiero zaczyna detektywistyczną karierę.
Współpraca barterowa z Wydawnictwem Znak.
Lynn Messina. „Morderstwo w Lakeview Hall”. Przeł. Maria Kabat. Wyd. Znak. Kraków 2024.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz