niedziela, 21 czerwca 2015

"Hawajskie alibi" dziwaczne konsekwencje urlopu kadrowej

Jane Shea jest świetnie zorganizowana i zawsze ma przygotowany plan działania. Zgodnie z planem ma także upłynąć urlop na Hawajach, ale skrupulatnie rozpisane wycieczki i atrakcje biorą w łeb, gdy okazuje się, że w luksusowym hotelu, który obiecał jej chłopak nie ma wolnych pokoi, jego karta płatnicza jest pozbawiona środków, a sam amant nie wraca z nurkowania. To dla  dziewczyny sporo, ale w trakcie śledztwa dotyczącego zaginięcia  Jimmy'ego wychodzą na jaw kolejne tajemnicze sprawy. W związku z różnymi oszustwami chłopaka, do Jane dołącza marząca o karierze modelki/celebrytki Tiara i pewien biznesmen od nurkowania, którego praca a nawet nazwisko jest niebezpiecznie zbieżne z życiorysem zaginionego narzeczonego-przypadek? Oczywiście, że nie! Dzięki tej barwnej dwójce życie lubującej się w planach kadrowej nabiera tempa i zaczyna wyjeżdżać z wydawałoby się mocno osadzonych torów. 

Fabuła w stylu dość typowej amerykańskiej komedii pomyłek z narratorką, która w założeniu miała być pewnie urocza i zabawna, a wyszła irytująca i głupia. Nie zapałałam do Jane sympatią, co więcej trudno mi było uwierzyć, że ktoś, kto zawodowo zajmuje się kadrami, tak mało zna się nie ludziach, ale może to typowe dla amerykańskiego specjalisty od zasobów ludzkich? Jane jest kolejnym wcieleniom Bridget Jones, wikłającej się w dziwne związki, popełniającej rzadkie, ale widowiskowe gafy, czasem zapominającej, co robiła po paru kieliszkach, bez szczególnego oparcia w rodzinie i przyjaciołach (ok, Bridget ich miała, Jane nie ma). Seria Gorzka Czekolada przyzwyczaiła mnie do powieści z pewnym marginesem refleksji, do tego, że poza historią jest albo świetny język jak w "Projekcie Rosie" albo pewna dyskretna diagnoza społeczna np. "Gdzie jesteś Bernadette". Jeśli w tej książce szukać tematu do głębszego zastanawiania może nim być chyba tylko sytuacja biznesmena od nurkowania i właścicielki motelu, którzy zdecydowali się zrzucić kierat życia na pełnym lądzie i spróbować zmienić rytm na ten hawajski, bez takiego napięcia i pędu. Można o tym podumać, ale niezbyt długo. Książka jest napisana prostym językiem, ani specjalnie zabawnym, ani tym bardziej kunsztownym, akcja toczy się dość szybko, więc jeśli ktoś szuka łatwo przyswajalnej powieści do pociągu może  "Hawajskie alibi" zapakować do torby (ryzyko przejechania właściwej stacji z powodu zaczytania jest bliskie zeru). Jednak poza westchnieniem, że tym na Hawajach to dobrze, niewiele po lekturze zostaje.

Carol Snow, "Hawajskie alibi". Przeł. Małgorzata Hesko-Kołodzińska. Wyd. Media Rodzina. Poznań 2014.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz