Było deszczowe lato przed siódmą albo ósmą klasą. Na stoisku z tanią książką znalazłam dwujęzyczne wydanie "Eugeniusza Oniegina" i choć cyrylica była czarną magią, doszłam do wniosku, że najwyższy czas poznać rosyjską klasykę- w tłumaczeniu rzecz jasna... I losy Eugeniusza i Tatiany mnie zachwyciły. A to wszystko wierszem. I jeszcze te dygresje... Trudno się dziwić- byłam wtedy po pierwszym etapie fascynacji Mickiewiczem, więc Aleksandra P. polubić musiałam.
A potem pojawiło się jeszcze trzech mężczyzn-Piotr, Andrzej i Petter. Czajkowski i jego operowy "Eugeniusz Oniegin" najpierw dzięki Hiolskimu, a potem Mattei mocno wyrył mi się w sercu i muzycznej pamięci. Arie barytonowe Czajkowskiego są cudowne (tak jak cudowne są tenorowe arie Pucciniego), natomiast w "Onieginie" każdy z męskich głosów dostaje swój moment chwały. Liryczna aria Leńskiego, który na kilka chwil przed pojedynkiem (któremu mówiąc szczerze sam jest winien!) przywołuje miłość do Olgi i ulotne szczęście. Wspaniała aria Gremina, który zapewnia, że miłość może spotkać ludzi w każdym wieku (tę arię nucą w "Trzech siostrach" Czechowa). Perora Eugeniusza wyjaśniającego Tani w I akcie, że nie jest stworzony do małżeństwa i kocha ją miłością brata (słowa takie można znieść tylko w momencie, gdy ktoś je śpiewa rzadkiej piękności barytonem) oraz arioso z III aktu, gdy Eugeniusz stwierdza (rychło w czas!), że Tatiana jest miłością jego życia i traci swój nonszalancki styl na rzecz pełnego emocji wybuchu. Poza tym jest w operze jeszcze słynna scena pisania listu (jedna z najdłuższych solówek w historii). List Tatiany to wspaniały obraz lęków, pragnień i nadziei zakochanej dziewczyny :"piszę do pana, trzebaż więcej...".
Tak Hiolski daje kosza...
Dzięki retransmisjom z MET można w kinach na całym świecie zobaczyć inscenizacje i usłyszeć najlepsze głosy. Tak więc, gdy okazało się, że Oniegina będzie śpiewał Peter Mattei, MUSIAŁAM go usłyszeć. Szwedzkiego barytona usłyszałam 8 lat temu na youtubie, potem słuchałam przez komórkę (bo akurat popsuło się radio) Don Giovanniego, którym inaugurował sezon w La Scali, śledzę you tuba z jego nagraniami i zadręczam znajomych przesyłając pewne arie (większość moich "kulturalnych" bliskich znajomych była uszczęśliwiana linkami do "Wesela Figara" i "Don Giovanniego"...) Nowojorski spektakl opery Czajkowskiego nie jest nowy, ale mi się podobał, a muzyka cały czas za mną chodzi. Choć można marudzić, że mazur grany był bez polskiego ognia, a balet
upchnięto między fragmenty dekoracji, sama zaś inscenizacja jest bardzo
tradycyjna, warto zobaczyć.Byłam pewna, że Mattei będzie rewelacyjnym Onieginem (trudno, wolę jego głos niż Mariusza Kwietnia z którym dzieli tę partię w MET), odpowiednio zdystansowany na początku, pięknie owładnięty uczuciem na końcu. I, gdy ogląda się operę w kinie, w HD to też ma znaczenie: bardzo dobrze wyglądający we fraku ;) Ale objawieniem wieczoru był dla mnie słowacki bas Stefan Kocan- wyszedł na swoją arię w ostatnim akcie i po prostu zachwycił. Początek był poprawny, ale dalej było już aksamitnie i czekoladowo- piękne, głębokie doły, trzymane czyściutko i prościutko niskie dźwięki... i szelmowski uśmieszek. I fajnie, że rolę teoretycznie starego męża Tani grał najmłodszy w obsadzie- bo z jakiej racji Tania ma zostać żoną starego, choć bogatego, dziada? Niech dziewczyna trochę użyje żywota ;)
Ładysz i wzruszająca aria księcia
Jest coś wyjątkowego w tym, gdy wspaniała literatura znajduje swoje odzwierciedlenie w fantastycznej muzyce. Jest coś magicznego w tym, że chociaż doskonale wiem jak rzecz musi się skończyć, czekam w napięciu do ostatniej nuty. Jest wreszcie coś krzepiącego w fakcie, że tekst i muzyka sprzed wieku budzą w nas emocje. Tak po prostu działa sztuka. I nieważne, że Oniegin (zarówno w wersji literackiej jak i muzycznej) jest postacią dość irytującą- facetem zblazowany, który nudzi się i sam nie wie, czego chce... Gdy jego charakterek dostaje słowa i muzykę, przestaje być wkurzającym draniem. Może nawet zaczyna mi być go żal, gdy Tatiana, mówiąc, że szczęście było tak blisko, żegna go na zawsze... Poezja splata się z melodią, emocje z wyobrażeniami. A czytelnik i widz dostają swoją porcję pożywki dla wrażliwości. I jest pięknie.
Mattei/ Geniu wreszcie sobie uświadamia, co traci
Ta aria też musi być...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz