środa, 25 czerwca 2025

"Ziemianie" japoński dyskomfort book

 

'Kombinat pracuje

Oddycha buduje

Kombinat to tkanka

Ja jestem komórką'

 
Gdyby nastoletnia Natsuki znała Republikę mogłaby podpisać się pod tym tekstem. Jest przekonana, że jej życie, ciało to elementy należące do "fabryki", z góry nakazanymi zadaniami. Ponieważ w jej świecie dorośli potrafią tylko krzywdzić (lub bardzo krzywdzić) dziewczyna wierzy, że pochodzi z innej planety i ma kosmiczną moc, która pomaga jej w życiu. Jako dorosła kobieta żyje na skraju systemu, w układzie, który zapewnia pozory. Ale pewnego dnia wraz z mężem i pierwszym chłopakiem zakłada rodzaj komuny, w której ich "kosmiczna" trójka ma żyć, korzystając z niektórych wynalazków Ziemian, ale kierując się wyłącznie regułą racjonalności.

Czytelnicy najbardziej znanej powieści autorki, "Dziewczyny z konbini" będą zdziwieni. Bo o ile ta książka była powieścią obyczajową, w "Ziemianach" mam coś idącego w innym kierunku. Niby też linearna historia, pierwszoosobowa narracja, jednak ta historia rozciąga się między opowieścią a wyobrażeniem, makabrą i fantastyką, psychodelią z lekkim powiewem groteski. Do czego to prowadzi? Zapytacie. Do pytań, ale niekoniecznie do odpowiedzi.

Tych pytań jest wiele: o zasady, systemy, rolę społeczne, maski, sensy. O normalność i moralność. Odpowiedzi,mam wrażenie, zrodzą się po lekturze u każdego trochę inne. Dla mnie to była opowieść o wielkiej samotności i wyparciu emocji z każdego systemu. O bolącej niemożności lub braku umiejętności mówienia o sobie, uczuciach, potrzebach. O wpadaniu z systemu w system bez rozmowy i empatii. O władzy w ustalaniu reguł. 
Opowieść taka trochę po Witkacowsku niesmaczna, z nastawieniem na kontrowersje, ale przede wszystkim bardzo smutna i przygnębiająca. Bo rzekomi przybysze z innej planety nie widzą w Ziemianach tego, co powinno nas określać: człowieczeństwa.

Nie wiem, czy takie odpowiedzi na swoje pytania uznałaby Murata. Co znajdą inni czytelnicy, gdy wygrzebią się z tych bardzo obrazowych scen kontrowersji i makabry? Nie wiem, można sprawdzić, choć Na pierwsze spotkanie z autorką zdecydowanie bardziej polecam "Dziewczynę", która sporo mówi też o życiu w Japonii. Bo "Ziemianie" zdecydowanie nie są japońskim comfort bookiem. Są, za złożenia, dyskomfortowi! 
I na koniec jeszcze jedno, otwarte pytanie: czy musimy żyć w systemie? W jakimkolwiek układzie?
 
Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu. Współpraca barterowa.  
Sayaka Murata,"Ziemianie". Przeł. Dariusz Latoś.  Wydawnictwo Literackie. Kraków 2025.  

wtorek, 17 czerwca 2025

"Hotel Portofino" jak z serialu

 

Powieść dla fanów seriali. Bo ta książka jest skonstruowana jak serial. Jedno miejsce: hotel dla wyższych angielskich sfer w dopiero zyskującym na popularności Portofino. Jedno lato w połowie lat 30. Jedna rodzina i hotelowi goście. I wątki. 

Właścicielka hotelu i jej mąż, z którym niewiele ją łączy, a jego coraz więcej zaczyna łączyć z podejrzanym typem, rzekomym marszandem. Syn, który wrócił z okopów poraniony na ciele i duszy i jego przyjaciel student medycyny z Indii. Dziewczyna z wyższych sfer, która ma zostać żoną syna i jej matka, między którą a przyszłym teściem córki coś było. Ciemnoskóra tancerka prosto z Paryża i mistrz tenisa. I angielska niania z tajemnicą. Do tego jeszcze włoski pomocnik, któremu się dostaje do tych w brunatnych koszulach. Zazdrość i nieszczęścia, szukanie wyzwolenia w życiu i miłości, pieniądze, których wciąż za mało. Romanse w różnych konfiguracjach. Coraz głośnej słyszalne okrzyki zwolenników Mussoliniego i budzące w nocy koszmary z frontu wielkiej wojny. Pejzaże z włoskiej riwiery i kuchnia. I obraz Rubensa.  

Tu jest naprawdę dużo wszystkiego. Jeśli czytelnik potraktuje tę książkę jak serial-wybierze ulubione wątki, wyobrazi sobie smaki i widoki to jest spora szansa na miłe chwile z książką. Ale jeśli będzie chciał bardziej wejść w świat bohaterów to zobaczy, że są to historie i postaci naszkicowane, a nie namalowane ze światłocieniem. A gdy pojawia się motyw zaginięcia obrazu nagle w nasz obyczajowy, kostiumowy serial wchodzi, średnio udany, kryminał. 
 
Absolutnie nie dziwię się, że książkę zekranizowano właśnie w serialowej formie (plenery, kostiumy mogą być bardzo efektowne!), a mnogość wątków pozwala na dynamikę w pozornie leniwym, włoskim klimacie. Jednak w formie powieściowej to dla mnie bardziej chwilowa rozrywka na ciepły wieczór niż coś, co przykuwa uwagę i myśli na długo... Trochę szkoda.
 
J.P. O'Connell "Hotel Portofino". Przeł. Piotr Królak. Wyd. Marginesy. Warszawa 2024. 

czwartek, 12 czerwca 2025

"Wszytskie zaginione adresy" i listy z przeszłości

 


List. Ma nadawcę i adresata. Może nie dotrzeć do jednego do drugiego, ale czy to zmniejsza jego wagę?

Risa trafia na wyspę Awashima, by katalogować znajdujące się w Dryfującym Urzędzie Pocztowym listy, które nigdy nie dotarły do adresatów. Są tam listy do dawnych domów, członków rodziny, do poduszki, w którą się płakało, do spotkanych przypadkowo przechodniów. Jednak, pozą pracą naukową, Risa ma swoje powody by badać listy. Ma nadzieję, że wśród tysięcy kartek i słów znajdzie te, dzięki którym zrozumie swoją matkę.  Bo dziewczyna nosi w sobie smutek i pytania o przeszłość. Córka listonosza pamięta chwile z matką, czasem nieobecną, obcą, kiedy indziej dającą jej pełne poezji rady na życie, z których biła niezwykła wrażliwość.  Risa, poszukując listów,  szuka domknięcia pewnych pytań, dopowiedzenia siebie.  Niewielka społeczność wyspy, kierownik urzędu i miejscowy kucharz to kolejni ludzie, którzy mogą wesprzeć ją w drodze do zrozumienia siebie i odzyskania spokoju. 

Niedawno rozmawiałam z koleżanką tym, że w azjatyckich książkach czasem o emocjach się nie mówi, albo bohaterów poznajemy na tak krótko, że nie zdążymy zajrzeć głębiej. Laura Imai Messina jest Włoszką, pisze po włosku, ale od lat mieszka w Japonii i tam toczą się akcje jej książek. Mam wrażenie, że bohaterka ukazuje się nam po europejsku- z wątpliwościami, dociekaniami, emocjami na wierzchu. Nie jest to portret bardzo głęboki, ale rysowany ładnymi liniami, zaznaczający to, co powinniśmy o niej wiedzieć, by towarzyszyć jej w drodze.  
 Autorka pisze o autentycznym japońskim urzędzie, wplata w nową opowieść bohaterów swojej poprzedniej książki, nawet jeden z listów jest adresowany do japońskiego znaku, ale ta historia mogłaby zdarzyć się w różnych miejscach. Nie wiem, czy wrażliwość autorki jest europejskie czy azjatycka. Ale może właśnie z tego połączenia wynika ten rodzaj pisania, który trafia do czytelnika.  I chociaż temat depresji rodzica, wychowania w domu pełnym niepokoju o drugą osobę nie jest łatwy, autorce udało się, bez banalizowania, ale i ciężaru, pokazać niełatwą drogę składania siebie: z wspomnień, listów, uczuć, zamknięcia przeszłości i otwarcia na nowe.  Czytałam w momencie kilku napięć, pożegnań, przyniosła mi spokój.  Literatura wytchnieniowa jaką lubię.
 
I jest jeszcze jeden aspekt tej książki- pisanie listów pokazane jako czynność terapeutyczna, bo przecież nie zawsze chodzi o to, by pewnymi zdaniami się dzielić, czasem wystarczy wyrzucić je z siebie.  I to myślenie też jest mi bliskie. 
 
Laura Imai Messina, "Wszystkie zaginione adresy". Przeł. Natalia Pola Miscioscia. Wyd. Relacja. Warszawa 2025. 

 

czwartek, 5 czerwca 2025

"Rzeka czerwona" płynie, ale bywa chropowata

Okładka jest chropowata w dotyku. I to świetnie pasuje do książki, bo "Rzeka czerwona" nie jest historią gładką.

Jest właśnie taka chropowata, zatrzymująca palce na okładce i myśl przy bohaterach i ich życiach. Niewielkie miasto w amerykańskiej Dakocie, dookoła pola, dookoła kryzysy. W miasteczku codzienne sprawy mieszkańców. Osi fabuły koncentruje się wokół Kismet, dziewczyny, która wychodzi za maż za chłopaka z dużej farmy. Życie na farmie, z niemal obcymi ludźmi jest dla Kismet wyzwaniem, tym bardziej, że mąż skrywa tajemnicę, która nie daje mu o sobie zapomnieć. W księgarni w mieście zostaje zakochany w dziewczynie Hugo, który potem ruszy na odwierty by zarabiać pieniądze.   W mieście zostaje też matka Kismet, że swoimi problemami i mężem, który znika z pieniędzmi z funduszu kościelnego i w tajemniczy sposób łączy się z napadami na okoliczne banki. I tak to się wszystko splata, płynie. Do brzegu, choć ciągle przed siebie.

Louise Erdrich, tworząc krótkie rozdziały,  bardzo sprawnie żongluje losami bohaterów, wydarzeniami, które czasem płynnie wypływają jedne z drugich, kiedy indziej wyskakują z zakola przeszłości.  Historie bohaterów łączą wspomnienia, trudny, niepokoje z nadziejami, pomysłami na lepsze jutro. Trójka młodych ludzi, ich rodzice wszyscy mają swoje opowieści. I to są opowieści o fakturze drobnego papieru ściernego- pozornie gładkie, zwyczajne, ale przy dotknięciu czuje się strukturę. Nie zranią, ale coś się poczuje- smutek, współczucie, żal, radość, spokój. Poza historiami i emocjami bohaterów ważnym elementem książki jest natura - ta dzika, i ta podporządkowywana człowiekowi.   
 
To opowieść dla fanów historii niespiesznych, z dobrze zarysowanymi postaciami, opowiedzianej momentami (zwłaszcza w opisach natury) pięknym językiem. Powieści, w której widać, że autorka lubi swoich bohaterów, a świat, który buduje obserwuje czujnie. Książka z nadzieją, nawet taką lekko chropowatą. 
 
 Za książkę dziękuję wydawnictwu. Współpraca barterowa.  
 
Louise Erdrich "Rzeka czerwona". Przeł. Agnieszka Walulik. Wyd. ArtRage. Warszawa 2025.