Polubiłam Czajkę-Stachowicz za jej ciągły optymizm i umiłowanie życia, który czasem przechodzi w lekką szarżę. Polubiłam jej pokręcony sposób myślenia i szczerość wypowiedzi, które jak wszyscy podejrzewają nie zawsze są prawdziwe. "Moja wielka miłość" to jednak książką nieco inna niż pozostałe tomy wspomnień, bo to nie Bella jest tu główną bohaterką. Autorka usuwa się w cień, stając się kronikarką życia jednej z najbardziej barwnych postaci dwudzestolecia- Franciszka Fiszera. Bella poznała go po powrocie w Paryża i mimo częstych inwektyw, których nie szczędził jej brzuchaty smakosz, pokochała miłością ogromną i czystą. Żaden z mężczyzn, z którymi wiązała Czajkę szaleńcza nić "erotycznych kombinacji" nie był dla niej tak ważny, żaden jej nie ukształtował,ani nie obsztorcował tak, jak Franciszek Fiszer. Fiszer z jednej strony trochę przypominający jej ukochanego ojca, z drugiej nauczyciela w akademii życia na ciągłych wagarach.
Bella przy tym filozofie bez wydanych rozpraw, autorze pseudonimu Leśmiana i żywej reklamie każdej porządnej restauracji jest zwykła Bellą i brak opisów jej szaleństw przy wszystkich historiach o Fiszerze,którymi raczy czytelnika nikomu nie przeszkadza. Jedynym momentem, gdy Bella zaczyna się wybijać na autorską niepodległość jest koniec opowieści, gdy wspomina ostatnie chwile życia Fiszera i swoje odczucia związane z jego odejściem. Jest wtedy Bellą, na którą czekamy- jeszcze lekko postrzeloną, a już doświadczoną, A ta Bella, która zaczyna i kończy opowiadać historię Fiszera i swoją, to Bella już stara, wielokrotnie wypróbowana przez los, która potrafi jak nikt inny dostrzec prawdziwą mądrość Fiszera, bohatera dwudzestolecia i bohatera jej życia.
Izabella Czajka-Stachowicz, "Moja wielka miłość". Wyd. W.A.B. Warszawa 2013.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz