Z opowiadaniami jest tak, że albo się je lubi albo nie. Lubię i uważam, 
że to często najlepszy sprawdzian umiejętności pisarza.Eric-Emmanuel Schmitt w "Małżeństwie we troje" pokazuje, że umiejętnie piszącym autorem 
jest. W pięciu opowiadaniach pisze o tym, o czym pisał wcześniej- 
rożnych odcieniach miłości, konfliktach wewnętrznych i wciąż obecnej w życiu człowieka historii- jeśli nie tej wielkiej, światowej, to osobistej, ludzkiej.I to właśnie ta historia osobista, budowana ze wspomnień,często kładąca się cieniem na współczesności, jest wspólnym mianownikiem pięciu opowiadań.
 "Dwaj 
panowie z Brukseli", utwór nazwany przez autora mini-powieścią, jest 
historią o toczących się równolegle związkach dwóch mężczyzn i pewnej 
kobiety. Bohaterowie którzy złożyli sobie przysięgę podczas ślubu 
Genevieve Grenier czują się związani z jej rodziną, a 
nawet za nią odpowiedzialni. I tak czytelnik poznaje  kolejne wydarzenia
 z życia   Genevieve i wpływ na nie dwóch panów z Brukseli. Ciekawy pomysł, brak 
czułostkowości i prosty opis skomplikowanej sytuacji!  
W opowiadaniu 
"Pies" narrator opowiada historię mężczyzny, który popełnił samobójstwo 
gdy zginął jego pies. Okazuje się, że Samuel był ocalałym z zagłady 
Żydem, któremu to właśnie pies przywrócił radość życia. Jest w tym opowiadaniu, ze względu na temat Holokaustu i motyw żydowskiego dziecka, jakieś echo "Dziecka Noego". Historia robi spore wrażenie (czytałam opinie i rozmawiałam z Mamą), ale dla mnie jest troszkę przekombinowane- umieszczanie dziejów Samuela w historii narratora nie do końca zdaje egzamin, bo i tak znacznie ciekawsze są losy Samuela, niż opowiadającego, którego dzieje niewiele wnoszą. Konstrukcyjnie przedobrzone.
Tytułowe opowiadanie "Małżeństwo we troje" jest oparte na pomyśle 
uczynienia jego bohaterami oryginalnego małżeństwa: wdowy po 
kompozytorze i badacza twórczości owego kompozytora. Przeszłość staje 
się niezwykle istotna, żona czuje się zdradzana przez drugiego męża z 
pamięcią i talentem swego pierwszego małżonka.Tym bardziej to 
zaskakujące, że kompozytorem tym jest... Jest ten,który już kiedyś 
pojawił się w książce Schmitta. 
Najbardziej wstrząsające okazało się dla mnie 
opowiadanie "Dziecko upiór" o parze
 małżeńskiej, która dowiedziawszy się, że ich dziecko może być chore nie 
zdecydowała się go przyjąć. Bolesna, niedopowiedziana do końca historia o ludzkim egoizmie i o tym,
 jak prawda i wspomnienie mogą wyskoczyć w najmniej oczekiwanym momencie
 i równie nieoczekiwanej postaci. 
Dodatkową wartością książki jest dziennik pracy pisarza, w którym Schmitt opowiada dlaczego i 
kiedy napisał konkretne opowiadanie. O ile odautorskie interpretacje nie
 są konieczne (autor, to co chce powiedzieć winien mówić swoim tekstem),
 o tyle inspiracje czyta się ciekawie. 
Schmitt jest dla mnie 
przedstawicielem literatury popularnej plus. Umie zajmująco 
opowiadać, konstruuje ciekawe (często posiadające zaskakującą pointę) 
historie i opowiada je bardzo przejrzystym językiem, a przy tym wrzuca 
czasem aforystyczne zdanie. I w każdej książce pokazuje, że umie 
pisać. A to,że porusza te same tematy i nawiązuje do własnych książek? 
Kto popularnemu zabroni?:)
Eric-Emmanuel Schmitt, "Małżeństwo we troje". Wyd. Znak. Kraków 2013. 

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz