środa, 10 grudnia 2025

"Opowiedz im o bitwach, o królach i słoniach" i sile opowieści

 


Czy wiedzieliście, że Leonardo da Vinci miał budować most w Konstantynopolu? A gdy jego projekt odrzucono, zlecenie przejął Michał Anioł i trafił na dwór sułtana Bajazyda II? Tyle historii. Reszta jest opowieścią.

 I to właśnie opowieść była w tej książce dla mnie najważniejsza. I to opowieść z tradycjami: europejskimi listami i  wschodnim snuciem historii. Opowiadana przez narratora patrzącego na Michała Anioła w nowej dla niego rzeczywistości i dopowiadana przez tajemniczą postać, która rozumie świat i żyje na styku sztuki i codzienności, marzenia i rzeczywistości, miłości i śmierci.  Opowieść z orientalno-historycznym klimatem niesionym przez tajemnicze słowa i momentami  archaizowaną składnię. 
 
"Mężczyźni (...) chwytają się opowieści, wystawią je naprzód niczym sztandary" mówi tajemnicza kobieta.  Mathias Enard, francuski pisarz, którzy studiował perski i arabski, łączy Wschód z Zachodem. Mówi o młodym artyście, który wyjeżdża z Rzymu zrażony układami i intrygami i trafia na dwór sułtana, gdzie też kopanie dołków, donosicielstwo i plotki mają się doskonale.  Prowadzony przez zaułki miasta artysta trafia do gospody, na onieśmielający bogactwem dwór, spędza godziny w warsztacie, przygotowując plany mostu i odganiając od siebie myśli o pewnej kaplicy.  Myśli o tym, co i kogo kocha, kim jest. Martwi się o pieniądze, pije, bawi się z małpką i szuka odpowiedzi.  

Ta krótka historia, taki mały fresk literacki, to też kilka refleksji o sztuce i artystach. O tym, co uwzniośla, upiększa, zakrywa rzeczy małe i niegodne. Czy sztuka, tak jak opowieść "o bitwach, królach, o słoniach i o cudownych istotach" jest "jedynie perfumowaną zasłoną skrywająca wieczny ból nocy"? Autor bardziej szuka odpowiedzi niż mówi wprost. I może w tym tkwi ta freskowa lekkość opowieści, że autor maluje, zaznacza tematy, ale ich nie wykańcza, nie stawia kropki, tak jak Michał Anioł nie stawiał cegieł w swoim zaplanowanym tylko moście.  Plany i opowieści mają swoje ulotne piękno.

To nie jest książka do łapczywego czytania, do przeżywania i przeżuwania zawartych w nim tematów, do połykania. To raczej historia, który omiata mgłą, ulotnością i może po sobie zostawić woń orientu, jeśli nie zdmuchnie jej inna, intensywniejsza lektura.  
 
Za książkę dziękuję wydawnictwu. Współpraca barterowa.  
 
Enard Mathias,  "Opowiedz im o bitwach, o królach i słoniach". Przeł. Filip Łobodziński. Wyd. ArtRage. Warszawa 2025. 

środa, 26 listopada 2025

"Haiku". Takość olśnienia

 

Haiku.
Zdaje się, że ta poetycką forma, mimo 400 lat, właśnie dziś jest nam bardzo potrzebna. Krótka. Zamknięta w ramach 5, 7 i 5 sylab rozłożonych na 3 wersy. Wydaje się, że w czasie, gdy umiejętność skupienia spada, a zwięzłość przekazu jest hitem i hookiem, haiku powinno być na fali.

Trochę sobie żartuję (albo i nie). Bo nie tylko o formę i 17 sylab chodzi. Tym, co od czasu poznania haiku mnie do niego ciągnie, jest, co cytując Basho przywołuje Miłosz "wyzbycie się siebie, czyli całej bebchowatości składającej się na to, co nazywamy  "ja", i przeniesienie się w oglądany przedmiot, bo tylko wtedy możemy uchwycić jego "takość" (sechness)."  Ta zmiana perspektywy, punktu przyłożenia oka, serca i pióra. Nie: nasze zachodnie "ja", ale stanie się częścią czegoś większego, przypatrywanie się światu nie z własnej perspektywy, ale ze środka. I wtedy melony, żaby, muchy, liście są tak samo ważne i tak samo poezjo-i zachwytotwórcze.

Haiku w przekładach Miłosza to rzecz o tyle ciekawa, że zapożyczająca formy literatury japońskiej z języka nie-oryginału oraz prezentująca różne odczytania formy  po angielsku, bo Miłosz tłumaczy  japońskich klasyków z angielskich przekładów i współczesnych twórców z angielskich oryginałów. Taka fuzja poezji ponad językami. Nie trzyma się też reguł liczby sylab. Czy to ujmie zachwytu? Nie! Teksty mają swoją wewnętrzną siłę.

Świat przyrody, w którym chyba najłatwiej poczuć się częścią całości, marzenia, żałoba to tematy, które podejmowali historyczni autorzy i które pojawiają się współcześnie. I chociaż użycie jako miejsca akcji parkingu jednoznacznie pokazuje współczesność to dla mnie dowód, jak wiele mieści ta forma i jak bardzo dostosuje się do czasów, malując lasy z XVII w. i dzisiejsze miasta. Bo księżyc przynoszącym kwiaty świeci dziś i świecił tak samo tej nocy 300 lat temu.

Ponadczasowe zatrzymania, olśnienia tym, co tu i teraz. Dźwięki, obrazy, ból pamięci i nadeptywania na grzebień tego, kogo już nie ma, zmienność pór roku i pór życia. Do czytania, myślenia, zapominania i wracania. Bardzo warto!
Piękne wydanie,idealny prezent dla kogoś lub siebie.
 
 


 

 

Za książkę dziękuję Wydawnictwu.  
 
 "Haiku". Przeł. Czesław Miłosz. Wyd. Znak. Kraków 20225.  

czwartek, 20 listopada 2025

"Neapol słodki jak sól" między historią, praniem a literaturą

 


Zobaczyć Neapol i umrzeć? A może żyć tam? 

Byłam w Neapolu tylko dzień ponad 20 lat temu i pamiętam wielkie wrażenie jaki zrobił Teatr San Carlo i niezwykłe światło, na które trafiliśmy w dzień, gdy na przemian były słońce i chmury.

Piotr Kępiński opisuje to, co szybko i stereotypowo kojarzymy z Neapolem - życie na ulicach pod suszącym się praniem, camorrę (oraz jej popkulturowe i serialowe wcielania), kuchnię z najlepszym limoncello i, o oczywiście, piłkę nożną. Ale pojawiają się też inne tematy - współdziałanie lokalnej społeczności czy kwestia neapolitańskich cmentarzy i miejskich podziemi.
We wszystkich opowieściach wybrzmiewa głos autora, jego wspomnienia z pierwszych i kolejnych wizyt w Neapolu, ale także mnóstwo głosów jego rozmówców- zwykłych mieszkańców, przedsiębiorców czy pisarzy, takich jak Roberto Saviano autor bestsellerowej „Gomorry”.

Neapol to także miasto akcji powieści pisanych przez jedną z najbardziej tajemniczych postaci współczesnej literatury, wspominaną i tu Elenę Ferrante. Wątków literackich jest w reportażach więcej, bo miasto przyciągało artystów. Wśród tych, którzy dobrze poznali Neapol byli także Marian Brandys i Gustaw Herling-Grudziński, któremu Kępiński poświęca cały rozdział, ale autor „Dziennika pisanego nocą” kilkukrotnie powraca na kartach tej książki.

W literackich szkicach, jak w Neapolu, łącza się tematy poważne z bardziej błahymi, pojawiają postaci historyczne i współcześni celebryci. Czytelnicy mogą powędrować pocztówkowymi uliczkami Capri, ale też zajrzeć w mało reprezentacyjne zaułki. Poznać dawnych mistrzów sztuki i bohaterów współczesnej zbiorowej wyobraźni. Po tym świecie pełnym barw, kontrastów, krzyków, ale też momentów wyciszenia prowadzi Kępiński niczym najlepszy cicerone - wybierający najciekawsze zjawiska i opowiadający o nich z lekkością, błyskotliwością i erudycją.

Kto jedzie do Włoch, a kto wybiera wycieczkę literacką?
 
 Piotr Kępiński. "Neapol słodki jak sól". Wyd. Czarne. Wołowiec 2025.  

czwartek, 13 listopada 2025

"Ogród rozpaczy ziemskich" Bosch w korpo

Gdy zaczynałam pierwszy etat, pan do BHP powiedział, że jeśli przez 2 tygodnie codziennie będę budzić się z myślą "o nie, znowu ta robota!" mam wstać i pisać wymówienie. Ja skorzystałam, Marisa miała mniej szczęścia do szkolenia BHP.

 Marisa codziennie budzi się z kryzysem, że znów czeka na nią znienawidzona praca, ale wstaje i idzie grać w grę "idealny pracownik". Reguły opanowała do perfekcji: koncertowo pozoruje pracę marketingowca, gra kalendarzem i wykorzystuje innych. Po pracy niezobowiązujące spotkania z sąsiadem i wizyty w Muzeum Prado, by popatrzeć na Boscha. I tak do dawna do czasu wyjazdu integracyjnego i wyjazdu na urlop.

Narracja pierwszoosobowa oddaje bohaterce pełnię głosu: jej ironiczne, czasem dowcipne komentarze podszyte są jednak smutkiem i poczuciem utknięcia w rzeczywistości. W imię czego? Kasy, prestiżu, jutra zabezpieczonego do czasu, gdy spadną maski?  Ta część, tak samo jak fragmenty o integracji i konsekwencjach tego wyjazdu są rodzajem satyrycznego portretu ludzi z korpo, którzy żyją z tego, że wciskają innym marzenia.  Jest prawdziwie, pozornie lekko, pod powierzchnią smutno i pusto. Ostatnia część, wyczynia voltę, by Marisa dochodzi do tyleż prawdziwego, co równie banalnego jak hasła reklamowe wniosku, że najważniejsze to być kochanym. Nie do końca kupuję taki finał. Nie dzisiaj, zwłaszcza gdy książka ma być portretem pokolenia.  

 Całość kojarzy mi się to trochę ze średniowiecznym moralitetem. Czy dziś pracownik korpo nie jest najlepszym everymanem? O którego duszę walczy ułuda You Tube Premium, łatwość farmakologicznego pocieszenia i który błądzi, by ostatecznie dojść do wniosków ponadczasowych? Może tu jest ukryty ten Bosch, zawieszony między średniowieczem na renesansem? Tak to sobie (nad)interpretuję, chociaż do końca nie przyjmuję takiego rozwiązania i ta końcówka mnie trochę rozczarowuje. Za prosto.  Ale warto zajrzeć do hiszpańskiego korpo po międzynarodowe spojrzenie na globalną wioskę. 

Zupełnie na boku zostaje myśl, że dobrze, że lubię swoją pracę a przede wszystkim tych, z którymi pracuję, bo życie w piekle pozorów byłoby piekielnie męczące.

 

Beatriz Seranno, "Ogród rozpaczy ziemskich". Przeł. Ewa Ratajczyk.  Wyd. Znak. Kraków 2025. 

środa, 29 października 2025

"Rzeczy robione specjalnie" podglądane z dystansem



                                                  Codzienność. Czy to jest dobry temat na książkę, film, spektakl? 

                                                           Może podstawowy.

Codzienna zwyczajność bywa spokojem, rutyną. Bywa inspiracją. Emilia Konwerska prezentuje wyimki z codzienności. Jazdy tramwajem, sytuacje w pracy, rozmowy z byłym mężem. Jej bohaterka wpuszcza do swojego świata pełnego małych dziwactw, odgrywania ról i grania w gry, których zasady sama ustala. To świat pełen samotności, braków, szukania sensów w absurdach, pewnej teatralizacji: prób rozegrania życia na nowo z przypadkowymi aktorami codzienności, tych rzeczy robionych specjalnie. To świat współczesny, nasz. Ale dla każdego trochę obcy. Świat, którym najważniejsze są emocje i myśli bezimiennej bohaterki, kilka powracających motywów jak praca czy jej były mąż. Te wyimki z codzienności rozpoczynają się i urywają w różnych momentach. Przy kilku opowiadaniach miałam wrażenie pewnej ciągłości, by potem znów wpaść we fragmentaryczność opowieści. 

Był w tych urywanych historiach jakiś przykuwający uwagę element, ale niewiele po tej lekturze we mnie zostało.

 Każdy ma swoją codzienność, dla niego jest ona najważniejsza, bo jego własna. Nie rozgościłam się w "Rzeczach robionych specjalnie", ani w fabule, ani w języku. Czułam się trochę jak zdystansowany podglądacz. Czy po lekturze przyjrzę się wnikliwie(j) własnej codzienności? Sama nie wiem.
 
Za książkę dziękuję Wydawnictwu.  
 
Emilia Konwerska. "Rzeczy robione specjalnie"
. Wyd. ArtRage. Warszawa 2025.  


środa, 15 października 2025

"Daisy i cesarz" gdy świat się zmienia

 

Biografia bardziej naukowa, faktograficzna czy powieść biograficzna?


Lubię daty. Porządkują i osadzają rzeczywistość. "Daisy i cesarz" nie przygniata datami, jesteśmy raczej w obrębie jakiegoś czasu niż konkretnym dniu. Bo to książka właśnie bardziej o byciu w obrębie niż w konkrecie. Daisy wychodzi za mąż i wyjeżdża z Anglii na niemiecki Śląsk. Jest bogata, ale szczęśliwa może stać się dopiero, gdy zaczyna żyć po swojemu i grać kartami, które dostała do losu. Mąż nie jest miłością jej życia, ale zapewnia jej dostatek, który pozwala na uczynienie z domu i ogrodu bajkowej rezydencji, z biegiem czasu księżna zaczyna działać społecznie i pewnymi decyzjami zaskakiwać towarzystwo. 
Dopełnieniem historii Daisy jest cesarz Wilhelm II-opisany bardziej szczegółowo (np czas jego dzieciństwa), marzący o wielkości Prus, władzy, wojskowym drylu i ordnungu. Człowiek, niosący ciężar ambicji, ukrywający część swojej natury za sztywnymi zasadami. Czy między tą dwójką było uczucie? Nie. Zatem dlaczego autorka połączyła ich losy? Może dla zachowania kontrastu i pokazania momentu w historii, gdy coś się kończy. Oboje z angielską krwią żyli w Prusach, a różnicą było ich podejście to rzeczywistości.Przyznam, że władca był dla mnie ciekawszy od Daisy, jego pobudki i działania bardziej intrygowały. 
O swoich bohaterach autorka pisze z dystansu, a czas teraźniejszy, który pozornie ma czytelnika wprowadzić bliżej w życie postaci sprawdza się połowicznie, bo bohaterowie nie mają miejsca na ukazanie tego, co w nich głębiej. Są wydarzenia, działania, podróże, decyzje, skandale na dworze, zaogniająca się sytuacja polityczna, ale czytając miałam wrażenie relacji z czegoś, a nie bycia w środku wydarzeń. Czyta się szybko i sprawnie, pewne wątki wymagały poszerzenia na w innych źródłach, więc nie był to czas stracony. Jednak jak na powieść za mało tu narracji i tworzenia, a nie tylko opisywania świata. Może problemem był długi czas, jaki obejmowała książka, bo autorka w cyklu o wielkiej emigracji udowodniła, że naprawdę umie pisać angażując i ze środka wydarzeń.

Co zaskoczyło? Pokazanie angielskiej arystokracji jako towarzystwa, w porównaniu z niemieckim, swobodnego i nie aż tak sformalizowanego. Ciekawe! 
I jeszcze słowo o haśle: Daisy polska lady Di. Daisy miała nieudane małżeństwo, działała społecznie, ale nie zdecydowała się odejść od męża i nie była ofiarą tabloidów. Nie była też do końca polska, bo przyjeżdżając na Śląsk w czasie zaborów nie znała polskiej historii, a jako monarchistka przeciwna była "rebeliom" powstania. Marketing ma swoje zasady.
 
 O romantycznych tu wpis
 
 Z książkę dziękuję wydawnictwu.  
Dorota Ponińska. "Daisy i cesarza". Wyd. Znak. Kraków 2025.  

poniedziałek, 6 października 2025

"Apartament pod Złotym Klonem"



Jesień- jakie jest pierwsze skojarzenie? 
 Basia Kwinta korzysta z nie aż tak nośnego skojarzenia w dzisiejszym świecie świeczkowo-kocykowych jesieniar i mówi o odchodzeniu. O smutku. O pożegnaniu. Ale także o odrodzeniu z takiej jesieni życia, w którą można wejść będąc nawet młodym człowiekiem. 
 
 Amelia mówi o sobie, że jest emerytką. Bardzo dziarską, bo pracuje na kilka dorywczych etatów, waletuje w mieszkaniu ludzi, w których sprząta. Fakt, iż nie sięgnęła nawet połowy wieku emerytalnego nie przeszkadza jej czuć, że jej życie się skończyło. Bo "Apartamentem pod Złotym Klonem" to też powieść o żałobie i godzeniu się procesem przeżywania odchodzenia tych, których kochamy.  Oczywiście, jest tu też wątek bardziej wiosenny niż jesienny, gdy w (nie)domu bohaterki pojawia się kolejny nielegalny lokator i zaczyna się wojna podjazdowa (a działa bywają wytaczane bardzo ciężkie, bo dochodzi np. do niewybaczalnego zdradzania zakończeń kryminałów). Jak skończy się ten wątek wiadomo, ale jego przewidywalność nie zmniejsza przyjemności z czytania. W powieści jest jeszcze kilka innych tematów i postaci- ciężarna przyjaciółka, bardzo młody zdolny fotograf. Świetny, bo spokojny i otulający ciepłem wełny, a nie poliestrem jest wątek rodziny bohaterki (dawno nie czytałam o tak po prostu normalnej, wspierającej się rodzinie!).  
 
Klimatu opowieści nadają przechadzki przez Planty i różne krakowskie zakamarki, wyczuwalny jest zapach przypraw korzennych i kawy. Ale ten jesienny zapach to nie tylko dyniowa latte, ale też ten specyficzny zapach mokrych liści w alejce cmentarza, bo przy całej świadomości lekkości stylu, książka może być czytana jako powieść o wychodzeniu z żałoby. Ale jest też jesienną (a może całoroczną?) powieścią obyczajową z, jak zawsze u tej autorki, wygadaną i dowcipną bohaterką, która wpuszcza nas w swój świat.   I chce się w nim chwilę pobyć. Bo ostateczna słodycz jest przełamana cierpkością życia, w którym nic nie jest dane na zawsze.  A świadomość tego to jedna z barw jesieni.    
 
Barbara Kwinta "Apartament pod Złotym klonem". Wyd. Lira.  Warszawa 2025.