środa, 21 października 2015

"Wyznaję". Sztuka, miłość, zło.

Z książkami modnymi, których okładki rzucają się na nas z każdej internetowej i rzeczywistej strony świata, z dziełami, które warto i trzeba przeczytać, mam problem. Przekornie czekam aż minie szał i wtedy, bez zbędnych emocji, bez torowania sobie drogi maczetą w przestrzeni bibliotecznej-poznaję. Szczególnie trudno jest zabrać się za książkę, którą wszyscy uznają za arcydzieło. A jeśli mi się nie spodoba, jeśli nie zrozumiem, jeśli nie będzie arcydziełem? Do dzieła!

"Wyznaję" jest dziełem. Jest książką o wyjątkowej  narracji, precyzyjnej konstrukcji, z licznymi intertekstualnymi nawiązaniami (trochę może niewykorzystanymi, ale przy takiej mnogości odwołań, poważniejsze obrachunki z Marksem i Adornem  doprowadziły by powieść do stanu dwóch tysięcy stron). Jest książką, której wiele zdań zachwyca albo pięknem formy, albo bogactwem treści, jest też przyczyną kilku albo kilkunastu refleksji, które nie chcą się odczepić od czytelnika. Czy jest, jak chcą recenzenci, opowieścią o złu? Nie jestem przekonana.

 Bohaterem i częściowo narratorem powieści jest Adrian. Poznajemy go jako chłopca,a przez lata śledzimy życie, by poznać jego koniec już z relacji osoby postronnej. Adrian jest wybitnie inteligenty, zna 15 języków, jest profesorem myśli estetycznej, a także posiadaczem bardzo cennych skrzypiec z historią. Skrzypce do wieków są w kodzie muzycznym instrumentem miłości i diabła. Adrian ma właśnie skrzypce diabelskie, które noszą w sobie tajemnice kolejnych właścicieli, ich nie zawsze czystych  interesów i są świadectwem nieszczęść kilku wieków. Przez całą książkę podróżujemy w czasie i przestrzeni, przez Wschód, Hiszpanię, Niemcy, Włochy, Polskę by zgłębiać tajemnice zła w wielu postaciach. By w sposób dość klarowny zobaczyć, że zło jest stałą częścią życia. Zło jest wśród kamienujących kobietę Żydów, jest wszechobecne w Auschwitz, jest w torturach inkwizycji i na froncie, wśród żołnierzy SS. Jest wielkim złem, złem historycznym. Sceny z Oświęcimia robią wrażanie, porażają i przerażają swoją precyzją. Ich ciężar nosi w sobie żona Adriana, Sara, ucieleśnienie kobiety dobrej, domowej, artystki, a jednocześnie wcielenie dyskursu holokaustycznego. Sara nie może zapomnieć o Shoah, o wuju Chaimie, wie, że jest strażniczką pamięci i śmiejąc się czuje się winna, że przeszła do porządku dziennego nad ogromem cierpień swojego narodu. To ona zmusza Adriana by ten rozwiązał tajemnicę skrzypiec i poszukał ich prawowitych właścicieli.

Wielokrotnie w tekście pojawia się łacińskie sławo confiteor, nam kojarzące się nie tyle z wyznaniem wiary, co z Przybyszewskim i to, biorąc pod uwagę odległość skojarzeń, o dziwo, wcale nie jest taki zły trop! Bo drugim tematem tej powieści jest sztuka. W pracy naukowej, ale i codzienności- rozmowach z przyjacielem, Adrian podejmuje temat sztuki jako wartości i wielkiej siły. Refleksje nad obrazami, kolekcjonowanymi rękopisami, autorską pracą są niezwykle ważne, ale nie są przeciwwagą do opowieści o złu. Świat sztuki i zła, a w nim człowiek; czasem człowiek łączący czynienie zła i umiłowaniem sztuki.  "Człowiek niszczy człowieka, ale też komponuje Raj utracony"- gdybym miała podać fragment tekstu, w którym skupia się  treść tej książki, byłoby to krótkie zdanie.

Czy "Wyznaję" jest arcydziełem, ocenią wieki, na pewno jest to książka niesamowicie precyzyjna i pokazująca klasę autora, który mimo niełatwej formy, trzyma się wszystkich wątków i tworzy nawet epizodyczne postaci z podziwu godna precyzją. Na  czym polega niezwykłość narracji? Na tym, że w jednym zdaniu mieszają się narracje pierwszej i trzeciej osoby, w tym samym zdaniu jesteśmy w Hiszpanii połowy dwudziestego wieku i w średniowiecznym klasztorze. Ta zmiana w oczywisty sposób pokazuje niezmienność nie tylko zła, ale i natury ludzkiej. Na początku przeskoki mogą sprawiać trochę trudności czytającemu, ale koło dwusetnej strony można się przyzwyczaić i docenić ten oryginalny zabieg. Zło, sztuka, tematy ponadczasowe i wielokrotnie wykorzystane. Do tego dochodzi jeszcze jedne temat- miłość. "Wyznaję" to wyznanie miłości, wielka opowieść dla ukochanej kobiety,  próba ocalenia ich historii i dopowiedzenia tego, o czym się milczało. To też opowieść o przyjaźni i losach dwóch artystów, z których każdy chciałby mieć odrobinę talentu tego drugiego. Wiele tematów, wiele refleksji i wiele opowieści w tym dziele.

I ostatnia refleksja spoza tekstu. Cabre pisarz kataloński, bardzo docenia polską sztukę. Pada nazwisko Chopina, o skrzypcach nie da się mówić bez Wieniawskiego. Jest Ingarden, Szymborska. Jest też zdanie o tym, że potrzeba literackiego świadectwa przeżycia Auschwitz, że dzieło sztuki mówiące o złu, wynikające nie z wyobraźni, a faktów, jest specyficzną formą rozliczenia. I tu jeszcze myśl oderwana od litery Cabre: literatura polska ma takie utwory. Wałkujemy w szkole Borowskiego i Nałkowską, zapominając że to coś więcej niż lektura szkolna. Traktujemy ich utwory jako dzieło literackie albo jako świadectwo, ale bez połączenia tych form w coś, co staje na granicy. I o tym, jakie mamy bogactwo literatury i stojącego za nią doświadczenia musi nam przypomnieć pisarz z Katalonii.

Jaume Cebre, "Wyznaję". Przeł. Anna Sawicka. Wyd. Marginesy. Warszawa 2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz