Język Mickiewicza nie sprawia nam problemów (i z Kochanowskim
sobie poradzimy), ale polszczyzna jest w
ciągłym rozwoju. Słowa zmieniają swoje znaczenie, stają się znakami czasów lub przekształcają
na naszych uszach. Lektura felietonów trzech profesorów uświadamiał mi, jak bardzo
zmienił się język polski podczas mojego życia-nawet nie całego mojego życia,
ale życia jako świadomego użytkownika polszczyzny. Pamiętam czasy, gdy projekt był równoznaczny z
zamierzeniem, a nie oznaczał prawie wszystkiego (projekty nas zasypują: spektakl
jest projektem, książka jest projektem, menu jest projektem, ślub jest
projektem…). Pamiętam, gdy koleżanka rozłożyła ręce i krzyknęła „nie ogarniam”…
Skoro takie zmiany zaszły w trakcie mego (nie aż tak długiego życia!), to zmianom języka warto się przyjrzeć. Książka
pozwala zwrócić uwagę na zjawiska powszechne, zwyczajne i wchodzące cichaczem
do naszego słownika. I dopiero czytając felietony dostrzegamy, że coś jest na
rzeczy i na języku. Że coraz mniej ludzi używa słowa chandra, a o pasji jako o
cierpieniu czy złości prawie nikt nie pamięta.
Za to otaczają nas dedlajny, profile (które nie mają nic wspólnego ze staniem
bokiem), nieustannie się na czymś pochylamy i podejrzewamy albo przyznajemy. I
bywa ciężko! Rozdziały poświęcone są słowom, które już wyszły z użycia (ach! dlaczegóż nikt mnie nie chce zbałamucić!), tym modnym, które (jak większość mód) znikają, słowom przechodzącym z języka elektroniki, lub- za sprawą internetu - zmieniają swe znaczenia). Czytamy o jakimś słowie i otwieramy szeroko
oczy, bo profesorowie trafiają w punkt, widząc w języku zmiany czasu (korpo-rzeczywistość, profile i lajki), przekształceń społecznych i wydarzeń historycznych. Piszą też o tym, że język zawsze był związany z emocjami, a co za tym idzie rozwiązują np. bliski mi problem słowa "lubię" w kontekście fb. Czy to, że czasem słucham jakiejś wokalistki i podoba mi się kilka jej piosenek, to już znaczy że ja lubię?! Czy łatwiej lajkować i hejtować niż lubić i nienawidzić? Społeczne i psychologiczne podłoże języka jest fascynującym polem badań!
Markowski, Miodek i Bralczyk to niezaprzeczalna elita językoznawców i klasa sama w sobie: erudycja, inteligencja, ogromna wiedza (źródłosłowy łacińskie, angielskie itp.) i wielkie poczucie humoru (tylko Bralczyk pisząc o nowym (dot. internetu) znaczeniu słowa status może przyznać, że to nie jego domena;) . I to niezwykle ludzkie, a nie tylko profesorskie, podejście do języka- niektóre słowa przypadaj im do gustu, inne nie; z powszechnością kolejnych muszą się godzić, bo przecież żadne naukowe veto nie zmniejszy częstotliwości używania słitfoci. Krótko, mądrze, dowcipnie i z furtką dla każdego użytkownika języka, by prowadził własne rozmyślania… Np. dlaczego przy opisaniu słowa „raczej” i uznania go za przejaw brak zdecydowania, nie wzięto pod uwagę wykrzyknienia „no raczej” znaczącego jasno wyrażoną pewność. Językoznawstwo jest ciekawą dziedziną nauki. A książka jest kolejnym powodem by zakrzyknąć za Andrzejem Waligórskim: „Kochajmy polonistów (…) bo jest za co”!
Jerzy Bralczyk, Jan Miodek, Andrzej Markowski. "Trzy po 33. Wyd Agora. Warszawa 2016.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz