niedziela, 15 kwietnia 2018

"Dżentelmen w Moskwie" pan swego losu (i pudełek)

Hrabia Rostow za napisanie jednego wiersza zostaje skazany na areszt w eleganckim hotelu Metropol. Hotel stanie się dla niego na lata całym światem, a opuści go tylko dwa razy. Za każdym razem w powodów najważniejszych.  Akcja powieści zaczyna się w latach 20., kończy w 50. możemy więc śledzić losy arystokraty, który traci wszystko poza pogodą ducha, paroma rodzinnymi drobiazgami i przekonaniem, że jeśli nie będzie panem swojego losu, stanie się jego sługą. Za oknami hotelu toczy się historia, która od czasu do czasu zajmuje hotelowe wnętrza naradami partii i spotkaniami działaczy.Zmieniają się czasy, zmieniają się nazwy organów państwa, świat przechodzi metamorfozę. A hrabia Rostow, (który nigdy nie będzie towarzyszem), stara się zachować tak, jak winien to robić dżentelmen. I choć na przesłuchania w roku 1922 twierdzi, że "trudnienie się nie leży na naturze dżentelmena", w doskonały sposób umie odnaleźć się w sytuacji (co zapewne jest z naturą dżentelmena zgodne).
Historia Rostowa to opowieść o człowieku, który z hotelu, w którym jest przymusowo zatrzymany, robi własny Wszechświat. Poznaje ludzi, zaprzyjaźnia się i poznaje nieznane sobie dotąd uczucia miłości i odpowiedzialności za kogoś.  Życie upływa mu w towarzystwie obsługi hotelu i gości- współpracuje z krawcową, kucharzem, a członka partii uczy Zachodu oglądając z nim filmy z Bogartem, poznaje też małą dziewczynkę, a potem, po latach kolejna mała dziewczynka, Zofia, kompletnie zmienia jego życie. Hrabia Rostow próbuje żyć dobrze. I udaje mu się to mimo zmienności świata dookoła Metropolu i w samym hotelu.  Świetna opowieść, doskonali bohaterowie, dystans do świata, piękny język (brawa dla tłumaczki, dzięki której  nie tylko sunie się po tekście, tylko czasami zatrzymując się na pięknie jakiejś frazy, ale także czyta się 40 tytułów rozdziałów zaczynających się na "a").  Bardzo ciekawa historia opowiedziana z lekkością i wyczuciem. Książka z gatunku tych, na których lekturę się czeka, a gdy zbliżamy się do końca, czytamy  wolniej, żeby nie opuszczać świata stworzonego przez autora. Czytałam debiut Towles'a "Dobre wychowanie" i "Dżentelmen..." jest zdecydowanie lepszy!
Nie sposób nie zadać sobie pytania, jak amerykański pisarz radzi sobie z pisaniem o duszy słowiańskiej i trudnych czasach głodu, wojny, totalitaryzmu. Świat słowiański rodzi się z nawiązań do bohaterów historii i literatury, choćby do Puszkina, Majakowskiego. Z opowieści o geniusza Dostojewskiego i Czechowa, z wychwalania kawioru i Czajkowskiego. Świat Rostowa (nazwisko oczywiście znaczące samo w sobie!) jest utkany z wyobrażeń o przestrzeniach rosyjskich bezkresów, dobrych niań w rodzinnym majątku, wielkich balów rodem z, a jakże!, "Wojny i pokoju". Opowieść o Rosji jest też wspierana rozmowami hrabiego z przyjacielem-poetą o tym, że  właśnie w tym kraju to, co piękne potrafi być samoistnie niszczone. Miszka, przyjaciel hrabiego, wydaje mi się najbardziej rosyjskim z bohaterów, bo ma sobie pewien smutek i przeczucie katastrofy. Hrabia, starający się mieć "wszystkie guziki w różnych pudełkach", czytający "Próby" Montaigne'a jest w moim odczuciu bohaterem bardziej francuskim, europejskim,  niż rosyjskim. Cóż, my Słowianie, nie tylko lubim sielanki, ale jest w nas coś trudnego do zdefiniowania i uchwycenia.Tego słowiańskiego ducha nie wyczułam. To nie jest zarzut wobec książki, tylko luźna refleksja, bo być może dżentelmen jest po prostu obywatelem świata. 

 Ponieważ skończył się pierwszy kwartał tego roku, mogę uznać, że jest najlepsza książka czytana przeze mnie od stycznia do marca. Książka godna polecenia, świetnie napisana, łącząca  powieść obyczajową z odrobiną suspensu, romansu, historii, po prostu ciekawa! I z okładką, która doskonale komponuje się z treścią. Z czarno-złotą opowieścią o pewnym niezwykłym dżentelmenie.

Amor Towles, "Dżentelmen w Moskwie". Przeł. Anna Gralak. Wyd. Znak. Kraków 2017.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz