niedziela, 29 kwietnia 2018

"Mała ksiegarnia samotnych serc", bo kochamy romanse

Lekka, całkiem sympatyczna i z książkami w tle. Z przewidywalnym, szczęśliwym zakończeniem. Literatura kobieca. I te nie jest w żadnym stopniu negatywne określenie, bo po części książka Annie Darling (czy to na pewno nie jest pseudonim?!) jest głosem w dyskusji o roli romansów i lekkiej, fajnej książki. Główna bohaterka  "Małej księgarni..." Posy Morland otrzymuje w niespodziewanym spadku księgarnię w Londynie. jest z tym miejscem związana od zawsze, kocha książki (zwłaszcza romanse), jednak między sentymentem, znajomością rynku romansów  a umiejętnością prowadzenia biznesu jest spora różnica. Dlatego Posy postanawia zrobić z upadającej księgarni miejsce z najlepszym wyborem romansów w całym Londynie. I tu znów pojawia się rozdźwięk między planem, a realizacją. Zwłaszcza, że wnuk spadkodawczyni Sebastian ma zupełnie inny pomysł na księgarnię i chciałby zrobić z niej sklep z kryminałami. Spięcia Posy i Sebastiana, ukrywanie profilu księgarni  to główny wątek książki i zarazem oczywisty zwiastun szczęśliwego zakończenia. Ileż już było opowieści, w których ona i on się nie znoszą, a na końcu "idą w stronę zachodzącego słońca". Książka Darling realizuje znany schemat, bo co ma zrobić powieść, która jest wielkim peanem na cześć romansów, jeśli nie iść znanym szlakiem? Co więcej, Posy zaczyna sama pisać romans z epoki regencji, który jest pastiszem gatunku- nie brak w nim więc falującego biustu, drżących serce i opiętych bryczesów. I  ta książka w książce jest pewnym urozmaiceniem. Autorka ustami Posy i pracowników księgarni mówi też o roli romansów w życiu,  o ich funkcji pocieszającej, eskapistycznej. O tym, że chcemy wierzyć w szczęśliwe zakończenie. A także o tym, że choć prychamy pogardliwie słysząc słowo romans, to można nim określić i Romea i Julię i książki Austen, i Brontówien, i współczesne powieści.  (Autorka nie posunęła się do tego, by przypomnieć tradycję średniowiecznych romansów rycerskich, a szkoda!). 
Sympatia dla romansu jest też siłą, która pozwala bohaterom wierzyć w powodzenie planu. Gdy mówią o romansowej księgarni, mają pomysły i zaangażowanie,  na tym budują sukces. Darling przekonuje, że powodzenie zależy od planowania, realizacji wytyczonych celów, ale przede wszystkim od serca wkładanego w działania. Bo to miłość do romansu napędza Posy do rozwijania skrzydeł.  Żeby nie było, że Posy jest tylko gąską czekająca na książkowe love story, autorka  dała jej sporo doświadczeń- śmierć rodziców, brata, którego dziewczyna wychowuje od lat i usiłuje być dla nastolatka przyjaciółką i sierżantem jednocześnie. I tu znów pojawia się terapeutyczna rola książki: gdy Posy traci nadzieję, gdy jej ciężko, gdy dręczą ją obawy o przyszłość brata i możliwość zapłacenia za jego nowe buty, pocieszeniem jest książka.  Może to głupie, bo postaci z powieści nie ugotują obiadu i nie zrealizują  przelewu, ale dla Posy chwila w świecie romansu jest momentem oderwania od jej trudnej rzeczywistości. Tak działają książki. I "Mała księgarnia samotnych serce" jest dowodem na to, że jeśli autor wierzy w moc romansu, czytelniczka też może. Debiut Annie Darling jest lekturą przede wszystkim sympatyczną, typowym czasoulimaczem. Ale też przypomnieniem, że takie książki przy których czas płynie przyjemniej, to duża wartość (choć niekoniecznie oceniana pod względem wartości literackiej).

 Annie Darling, "Mała księgarnia samotnych serce". Przeł. Agnieszka Patrycja Wyszogrodzka-Gaik. Wyd. Czarna Owca. Warszawa 2017.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz