niedziela, 8 kwietnia 2018

"Łabędzie z Piątej Alei" w szerokim bliskim planie

Lata 50., Nowy Jork, wielki świat.  Spotkania, koktajle, bale. Kolacje z gwiazdami fabryki snów, ploteczki o pięknych, znanych i bogatych.  Eleganckie domy, zachwycające kreacje,  życie musujące niczym szampan. Ale to tylko jedna strona tego medalu. Z drugiej czai się ciągły niepokój o to, co stanie się, gdy aktualny mąż znudzi się żoną, która już nie będzie miała sił czekać na niego z drinkiem i w pełnym makijażu. Co będzie, gdy interesy nie będą szły tak dobrze, gdy przypadkowa zdrada zmieni się z romans, gdy kolejny rozwód znów sprowadzi damę z wielkiego świata do pozycji ubogiej emigrantki. I wreszcie, co będzie, gdy pewien pisarz opisze wszystkie sekrety, które wypaplało się nieopatrzenie przy kawie... 

Tytułowe łabędzie to damy z wyższych sfer, które dostały się do nich przez  zaplanowane małżeństwa, szczęśliwe zbiegi okoliczności lub rodzinne układy. Kobiety prowadzące domy z kucharką, ogrodnikiem, grające role żon. Wśród nich Babe Paley, ikona stylu tamtych czasów, zawsze jak spod igły, piękna, "zrobiona", która, zapisała się w historii mody przewiązaniem apaszki na rączce torebki. Kobieta nieszczęśliwa, stale cierpiąca po wypadku, który miała w młodości i którego skutki, choćby blizny, cały czas wymagały maskowania. Bo ucierało nie tylko ciało, ale i dusza. Dusza cierpiała zresztą i potem, gdy mąż, magnat medialny traktował ją jak elegancki i ustawny sprzęt domowy, którym można się chwalić na przyjęciach, ale w codziennym życiu jest po prostu elementem wystroju, na który nie zwraca się uwagi.  Wielką samotność, mimo pozornego otoczenia mnóstwem przyjaciół, mogła zmniejszyć tylko przyjaźń z Trumanem Capote'm.  Capote, którego poznajmy jako młodego autora, a podczas akcji książki staje się znanym pisarzem i gwiazdą salonów, mógł być dla Babe wybawieniem. Może nawet przez jakiś czas był jedynym człowiekiem, który ją rozumiał. Ale był też pisarzem, człowiekiem zawodowo zajmującym się układaniem historii i zbieraniem opowieści, złodziejem anegdot i doświadczeń. Gdy pisarz wygrał z człowiekiem, Babe nie miała już sił walczyć.
 Melanie Benjamin opiera się na faktach i autentycznych losach postaci, jednak tworzy swój świat: pełen  blichtru, pozorów, wyprany w szczerych uczuć, świat ludzi bardzo samotnych i nieszczęśliwszych. Bo ani Babe, ani Truman, ani łabędzie mimo sukcesów, sławy i bycia na świeczniku, nie mają spokoju i zwykłego, codziennego szczęścia. Autorka opisuje mechanizmy i układy funkcjonujące wśród śmietanki towarzyskiej. Opisuje też prywatne żale i nieszczęścia swoich bohaterów. I wreszcie to, jak na nowojorski światek wpływa publikacja jednego opowiadania Capote'a. Opowiadania, które jednoznacznie skreśla możliwość prowadzenia dalszej gry towarzyskiej. Opowiadania, które zmienia wyznania przyjaciółki  prozę z kluczem.  Autorka ciekawie odmalowuje realia błyszczącego Nowego Jorku i jego elit, oni wszyscy widoczni są na szerokim planie. Ale w bliskich kadrach pokazywane są prywatne smutki, traumy, wspomnienia. Bo wszyscy bohaterowie Benjamin to ludzie nieszczęśliwi, skrzywdzeni, niespełnieni. I aby pomyśleć o cenie i kulisach tych powierzchownych relacji i głęboko zawiedzionego zaufania, warto przeczytać.

 Melanie Benjamin, "Łabędzie z Piątej Alei". Przeł. Jacek Żuławnik. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2017.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz