Krivoklat. Pacjent zakładów psychiatrycznych. Facet, którego zdjęcia powinni oglądać codziennie strażnicy muzealni. Wielbiciel sztuki. Kwasowy wandal. Bohater Dehnela, inspirowany prawdziwą postacią.Krivoklat jest człowiekiem, który butelką kwasu, (którym oblewa dzieła sztuki), walczy z ludzką głupotą. Z bezmyślnym uwielbieniem dla tych samych dzieł i autorów, z powtarzanymi do znudzenia frazesami o wielkich mistrzach ("Tycjan, potężne pociągnięcia pędzla, Leonardo, imponująca siła geniuszu, Botticelli, nieziemska słodycz"). Z naukowcami, którzy odbierają dziełom piękno, taplając się w przeintelektualizowanych interpretacjach. Z psychiatrami leczącymi sztuką bez sztuki. Walczy o zobaczenie w dziele jego pierwotnego sensu, które niknie oblewane kwasem, bo w gruncie rzeczy unicestwia nie miliony dolarów, a milowe kamienie ludzkiego czucia i intelektu. Szaleństwo? Jest w nim metoda.
Monolog wieloletniego pacjenta zakładów psychiatrycznych, pełen ironicznych, czasem przepełnionych czarnych humorem, wyzwisk społeczeństwa mieszczańskiego, które żyje sobie spokojnie i czasem idzie pogapić się na wielkie dzieła, i nie po to, by doznać oczyszczenia, ale zabić czas. Monolog długaśnych zdań i jednego akapitu. Monolog, który czyta się doskonale i nadspodziewanie płynnie.
Czasem uśmiechnęłam się, gdy Krivoklat dumał nad tym, że jego droga żona nie miała wielkiej wartości monetarnej, czasem zamyśliłam, gdy wyjaśniał w czym tkwi istota arcydzieła : "(...) arcydzieła wnikają w nas poza słowami, pod słowami, ponad słowami, a to co po sobie zostawiają, bierze się z innego wymiaru, zupełnie jakby jakiś sześciowymiarowy wszechświat upuścił w nas sześciowymiarową bryłę, a my próbowalibyśmy opisać ją naszym trójwymiarowym systemem, nie czując, że ciosamy ją przy tym siekierą, że z trzech odrąbanych wymiarów buchają strumienie krwi". Dość często powtarzałam w myślach, że Dehnel doskonale radzi sobie z językiem (dając mu pozorną swobodę trzyma go w ryzach i granicach czytelności), a ten pastisz Bernharda, choć lżejszy, udał mu się. Może za parę lat, o ile nikt nie obleje kwasem zbiorów bibliotecznych, będziemy powtarzać: Dehnel, mistrzostwo językowej trafności... Czyżby autor, rozsiadając się w uszatym fotelu i wyżywają na albumach z reprodukcjami Renoira (bo temu malarzowi obrywa się najwięcej;)przestrzegał nas przed kalkami w myśleniu o sztuce, mając na uwadze nie tylko uznanych mistrzów pędzla? Kto wie!
Jacek Dehnel, "Krivoklat". Wyd. Znak. Kraków 2016.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz