niedziela, 3 grudnia 2017

"Hotel Pod Jemiołą" jak zwykle u Evansa


Evans jest jednym z najchętniej czytanych amerykańskich autorów i każdy czytelnik wie, czego się może spodziewać  po jego książkach. Są to krzepiące opowieści z nieodłącznym dobrym zakończeniem, które czyta się błyskawicznie,  przyjmując na wejściu, że są to zwykle opowieści dość nieprawdopodobne.  Evans szczególnym sentymentem darzy Boże Narodzenie i bardzo wiele  jego książek dzieje się właśnie w tym czasie. Tak samo jest w przypadku „Hotelu Pod Kemiołą”. Ale jest coś, co odróżnia tę książkę od innych.  Otóż historia częściowo toczy się w podczas konferencji dla autorów romansów i to właśnie wgląd do  świata pisarzy  jest tym, co najbardziej zachęciło mnie do sięgnięcia po tę książkę.  Autor opisuje pisarzy z różnym dorobkiem, tych, którzy są wydawania i znani oraz tych, którzy od lat dobrze się zapowiadają. Odrobinę humoru do opowieści wnosi sekcja romansów paranormalnych, gdy uczestnicy zastanawiają się nad tym kto lepiej całuje- wampir czy wilkołak.  

Evans słowami bohaterów opowiada  też jak powinna być pisana  powieść. I trzeba przyznać, że stosuje się do tych rad, a nawet momentami trochę przesadza.  Bohaterką książki jest Kim, dziewczyna, która marzy o zastaniu pisarką i dzięki ojcu trafia na seminarium dla autorów romansów. Jedzie tam z rękopisem swojej  powieści (pod wiele mówiącym czytelnikom Evansa tytułem „Obietnica pod jemiołą”) i daje ją do przeczytania swojemu pisarskiemu koledze. Ten udziela jej wielu rad, które dziewczyna odbiera  jako krytykę i postanawia przerwać znajomość…  Sprawa romansowa oczywiście skończy się szczęśliwe (bo na to liczą czytelnicy).  A sama Kim? Jej pisarski mentor tłumaczy, że bohater powinien mieć tajemnicę,  że  „trup w szafie” sprawi, że postać stanie się bardziej autentyczna.  Kim ma całe stado trupów w szafie- jest córką samobójczyni z depresją,  dwukrotnie porzuconą przez narzeczonych rozwódką, a na dodatek dowiaduje się, że jej ukochany ojciec choruje na raka jelita grubego…  Czy to nagromadzenie tragedii czyni  Kim bardziej autentyczną?  W moich oczach nie.  Jej naiwność w zderzeniu z tyloma doświadczeniami mocno kuje w oczy, które momentami bolą od nadmiernego nimi przewracania.  (Nie kupuję tego, że  dziewczyna po dość smutnych  doświadczeniach z facetami, wsiada z pierwszym lepszym pisarzem do samolotu i urywa się z konferencji, na którą ostatnie pieniądze wydał jej umierający  ojciec. I że nie domyśla się, że  owy pierwszy lepszy pisarz nie jest wcale taki pierwszy lepszy, skoro ma kasę na prywatne samoloty, noclegi w najlepszych hotelach i zakupy u Tiffany’ego…)   Wśród rad dotyczących pisania powieści zabrakło tej o zachowaniu proporcji.  Bohaterowie mogą być albo trzpiotowatymi panienkami, których jedynym problemem jest nie dość dobry narzeczony, albo pokiereszowanymi Hiobami ze zmarłymi małżonkami, rozwodami, chorobami i pracoholizmem.  Zero stanów pośrednich, które mimo wszystko w przyrodzie występują najczęściej.  Pisarski kolega udziela też Kim rady by krwawiła  pisząc powieść… Z jednej strony krew, z drugiej lukier.  Bo  Evans nie byłby sobą, gdyby nie włączył w powieść elementów  świątecznej otoczki w postaci pełnego iluminacji Nowego Jorku i radosnego, świątecznego miasteczka Betlejem w USA.   I jest jeszcze pewien tajemniczy pisarz, który dość szybko przestaje być tajemniczy. 

  To jest książka, którą, jak wszystkie powieści Evansa, czyta się błyskawicznie- język jest prosty, bohaterowie  dość  typowi (i to mimo  swoich skrajności), a wydarzenia przewidywalne. Czytamy szybko, aby się przekonać, czy na pewno mamy rację, bo może  Evans nas zaskoczy…  Nie zaskakuje.   Jednak ta książka nie ma być czymś, co zadziwia i zmienia bieg historii literatury. To  czasoumilacz świąteczny, a przy tym też porcja krzepiących rad o sile wiary w marzenia, nadziei na lepsze jutro oraz mocy, jaką daje  pogodzenie się z przeszłością.   Bo u Evansa, pokiereszowana przez życie dziewczyna  spełnia marzenia o szczęściu, miłości i sukcesie. I  ma szansę stać się „tak wielką pisarką jak  Nora Roberts”.  Bo u Evansa liczy się nastrój i to granicząca z pewnością wiara w szczęśliwe zakończenie. Tak potrzebna nie tylko w okresie świąt.  

Richard Paul Evans, "Hotel Pod Jemiołą". Przeł. Hanna de Broekere. Wyd. Znak. Kraków 2017.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz