Evans jest jednym z najchętniej czytanych amerykańskich
autorów i każdy czytelnik wie, czego się może spodziewać  po jego książkach. Są to krzepiące opowieści z
nieodłącznym dobrym zakończeniem, które czyta się błyskawicznie, 
przyjmując na wejściu, że są to zwykle opowieści dość
nieprawdopodobne.  Evans szczególnym
sentymentem darzy Boże Narodzenie i bardzo wiele  jego książek dzieje się właśnie w tym czasie.
Tak samo jest w przypadku „Hotelu Pod Kemiołą”. Ale jest coś, co odróżnia tę
książkę od innych.  Otóż historia
częściowo toczy się w podczas konferencji dla autorów romansów i to właśnie
wgląd do  świata pisarzy  jest tym, co najbardziej zachęciło mnie do
sięgnięcia po tę książkę.  Autor opisuje
pisarzy z różnym dorobkiem, tych, którzy są wydawania i znani oraz tych, którzy
od lat dobrze się zapowiadają. Odrobinę humoru do opowieści wnosi sekcja
romansów paranormalnych, gdy uczestnicy zastanawiają się nad tym kto lepiej
całuje- wampir czy wilkołak.  
Evans
słowami bohaterów opowiada  też jak powinna
być pisana  powieść. I trzeba przyznać,
że stosuje się do tych rad, a nawet momentami trochę przesadza.  Bohaterką książki jest Kim, dziewczyna, która
marzy o zastaniu pisarką i dzięki ojcu trafia na seminarium dla autorów
romansów. Jedzie tam z rękopisem swojej 
powieści (pod wiele mówiącym czytelnikom Evansa tytułem „Obietnica pod
jemiołą”) i daje ją do przeczytania swojemu pisarskiemu koledze. Ten udziela
jej wielu rad, które dziewczyna odbiera 
jako krytykę i postanawia przerwać znajomość…  Sprawa romansowa oczywiście skończy się
szczęśliwe (bo na to liczą czytelnicy). 
A sama Kim? Jej pisarski mentor tłumaczy, że bohater powinien mieć
tajemnicę,  że  „trup w szafie” sprawi, że postać stanie się
bardziej autentyczna.  Kim ma całe stado
trupów w szafie- jest córką samobójczyni z depresją,  dwukrotnie porzuconą przez narzeczonych
rozwódką, a na dodatek dowiaduje się, że jej ukochany ojciec choruje na raka
jelita grubego…  Czy to nagromadzenie
tragedii czyni  Kim bardziej
autentyczną?  W moich oczach nie.  Jej naiwność w zderzeniu z tyloma
doświadczeniami mocno kuje w oczy, które momentami bolą od nadmiernego nimi
przewracania.  (Nie kupuję tego, że  dziewczyna po dość smutnych  doświadczeniach z facetami, wsiada z pierwszym
lepszym pisarzem do samolotu i urywa się z konferencji, na którą ostatnie pieniądze
wydał jej umierający  ojciec. I że nie
domyśla się, że  owy pierwszy lepszy
pisarz nie jest wcale taki pierwszy lepszy, skoro ma kasę na prywatne samoloty,
noclegi w najlepszych hotelach i zakupy u Tiffany’ego…)   Wśród
rad dotyczących pisania powieści zabrakło tej o zachowaniu proporcji.  Bohaterowie mogą być albo trzpiotowatymi
panienkami, których jedynym problemem jest nie dość dobry narzeczony, albo
pokiereszowanymi Hiobami ze zmarłymi małżonkami, rozwodami, chorobami i
pracoholizmem.  Zero stanów pośrednich,
które mimo wszystko w przyrodzie występują najczęściej.  Pisarski kolega udziela też Kim rady by
krwawiła  pisząc powieść… Z jednej strony
krew, z drugiej lukier.  Bo  Evans nie byłby sobą, gdyby nie włączył w
powieść elementów  świątecznej otoczki w
postaci pełnego iluminacji Nowego Jorku i radosnego, świątecznego miasteczka Betlejem
w USA.   I jest jeszcze pewien tajemniczy pisarz, który dość szybko
przestaje być tajemniczy. 
  To jest książka,
którą, jak wszystkie powieści Evansa, czyta się błyskawicznie- język jest
prosty, bohaterowie  dość  typowi (i to mimo  swoich skrajności), a wydarzenia
przewidywalne. Czytamy szybko, aby się przekonać, czy na pewno mamy rację, bo
może  Evans nas zaskoczy…  Nie zaskakuje.   Jednak ta książka nie ma być czymś, co
zadziwia i zmienia bieg historii literatury. To 
czasoumilacz świąteczny, a przy tym też porcja krzepiących rad o sile
wiary w marzenia, nadziei na lepsze jutro oraz mocy, jaką daje  pogodzenie się z przeszłością.   Bo u Evansa, pokiereszowana przez życie
dziewczyna  spełnia marzenia o szczęściu,
miłości i sukcesie. I  ma szansę stać się
„tak wielką pisarką jak  Nora
Roberts”.  Bo u Evansa liczy się nastrój i to granicząca
z pewnością wiara w szczęśliwe zakończenie. Tak potrzebna nie tylko w okresie
świąt.  
Richard Paul Evans, "Hotel Pod Jemiołą". Przeł. Hanna de Broekere. Wyd. Znak. Kraków 2017.
Richard Paul Evans, "Hotel Pod Jemiołą". Przeł. Hanna de Broekere. Wyd. Znak. Kraków 2017.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz