niedziela, 16 czerwca 2019

"Nikt nie idzie" samotność pomiędzy


Jest coś charakterystycznego w tym, jak pisze Jakub Małecki. Skupienie na detalu, na prostych  sprawach, opisanie  z jednej strony z oddechem na refleksje czytelnika, ale z drugiej z pewną opiekuńczością  nad naszą  wyobraźnią.  Przenikające się wątki,  całostki tworzące historie. Tak było w „Śladach”, które z początku zdawały się zbiorem opowiadań, a im dalej w las, tym więcej zazębień i ech. Tu- niby typowa powieść, ale przecież też fragmentaryczna, nielinearna, bez typowego początku, rozwinięcia i zakończenia, a jednak  domknięta. Bo czytając tę książkę mam wrażenie, że najważniejsze jest to, co pomiędzy.     
A pomiędzy jest nasza rzeczywistość- rzeczywistość równolatków autora, którzy wychowali się na  marzeniach o gierkach  o SuperMario, na budowanych karierach, otwartych światach, które wiele obiecują, ale i wiele z człowieka wyciągają.   Nie wiem, czy to było zamierzeniami Małeckiego, ale kilka razy w trakcie lektury myślałam, że  autorów udało się uchwycić to, co dla naszego tu i teraz bardzo reprezentatywne- fragmentaryczność historii i relacji. Jest tu bowiem historia miłosna dziewczyny i chłopka, którzy schodzą się i rozchodzą,  jest opowieść rodzinna, jest  historia nie tyle prowincjonalna, ale mniej miasteczkowa niż warszawska. A we wszystkim jest też opowieść o samotności.  Samotności, która nie jest z wyboru, ale jest konsekwencją innych wyborów.

Na okładce  klawisze fortepianu,  jako motto- nuty  koncertu fortepianowego Rachmaninowa, w treści  najbardziej pianistyczne miasto w Polsce, nie,  nie Żelazowa Wola- Kalisz!  Lubię książki, które prowadzą poza tekst- ta prowadzi trochę do haiku, trochę do malarstwa japońskiego i trochę do fortepianu. Tą drogą pójdę. 

Jakub Małecki. „Nikt nie idzie”. Wyd. Sine Qua Non. Kraków 2018.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz