czwartek, 26 marca 2020

„Zbrodnia w Lindebourne” mozartowskie morderstwo


Błądzenie między bibliotecznymi regałami ma swój urok i daje olbrzymie możliwości trafienia na książki, na które w żadnym innym wypadku trafić się nie dało.  A tak, gdy ręka nie wiedzieć czemu powędruje na półkę i sięgnie po książkę, której próżno szukać w Internetach, można znaleźć coś naprawdę fantastycznego. Dla mnie takim odkryciem była „Zbrodnia w  Lindebourne”, kryminał, który jak się okazało napisał ukrywający się pod pseudonimem Jacq (tak, ten od książek o Egipcie). 
 Pseudonim angielski i angielskie otoczenie, ale emocje  absolutnie nie z angielskiej mgły, bo historia rozgrywa się na festiwalu operowym, na którym podczas premiery ostaje zamordowany odtwórca roli Don Giovanniego.  Kryminał z bardzo silnym wątkiem operowym- to tygryski lubią najbardziej! Śledztwo prowadzi emerytowany  inspektor Higgins, wielbiciel opery i klasycznych metod śledczych, wspomagany przez zwolennika techniki i komputeryzacji  Marlowe’a (jeden ma nazwisko z Showa, drugi z Chandlera… przypadek?).  

Historia  toczy się w uroczym miasteczku, którego siłą jest odbywający się  festiwal operowy – powieściowe  Lindebourne  jest   prawdopodobnie  wzorowane na Glyndebourne, miejscu jednego z najważniejszych brytyjskich festiwali operowych.  W  festiwalowym zamku, ogrodzie i w  pobliskiej gospodzie zostają przymusowo zatrzymani wszyscy zaangażowani w spektakl- śpiewacy, reżyser i dyrygent.  I powoli zaczyna się rozwijać  nić łączących ich powiązań i dalszych podejrzeń.  Te powiązania są o tyle ciekawe, że w dużej mierze nawiązują do  libretta „Don Giovanniego”  (np. jedna z pań okazuje się być bardziej powiązana z denatem niż początkowo podejrzewano,  odtwórczyni roli Zerliny  naprawdę jest narzeczoną  grającego Masetta śpiewaka etc…).   Do grupy artystów, z których każdy reprezentuje inny typ (jest zimna Dunka, gorąca Włoszka,  wielbiący białą broń Niemiec)  dołącza w drugoplanowej roli  prowadząca  pensjonatuważna i spostrzegawcza panna Lipyncott, właścicielka gospody Pod faszerowaną gęsią.  Historia toczy się szybko (trup jest już pod koniec drugiego rozdziału, a to lubię!), nie ma zbędnych opisów ani rozwlekłych  psychologicznych wynurzeń, które  zapychają  treść.  I choć Marlowe bardzo chce korzystać z komputerów, ostatecznie wygrywa praca szarych komórek. 

 Livingstone (czy raczej Jacq) napisał książkę z bardzo dobrą atmosferą i napięciem, klasyczną w najlepszym tego słowa znaczeniu i bez epatowania zbrodnią. Czytanie było świetną zabawą i tym przecież być powinno. Na początku trochę drażniło mnie ciągłe używanie tytułu „Don Juan”, ale rozumiem, że miało to na celu rozróżnienie  tytułu bohatera opery od  postaci z książki, która poza nazwiskiem miała z Giovanim/Juanem bardzo wiele wspólnego. Wybaczam też  kiksy w redakcji i Belliniego napisanego przez  jedno  eL. Bo historia była naprawdę smakowita! A uwagi Marlowa, który ogląda pierwszy raz operę Mozarta i twierdzi, że komandor był nieostrożny stając do pojedynku w swym podeszłym wieku lub uznaje za niedopuszczalne uwodzicielskie zakusy bohatera, są niezwykle dowcipne i przypominają, jakie emocje może budzić wielka sztuka. Dla wielbicieli kryminałów w angielskim stylu z mocnym wątkiem mozartowskim- pycha! Szkoda, że rzecz  raczej mało popularna i dziś chyba tylko do dorwania w bibliotekach.  Ale może ktoś to wznowi, bo warto! 

Christian Jacq. ( J. B. Livingstone).   „Zbrodnia w Lindebourne”.   Przeł. Maria Boberska.  Moderski i S-ka, Poznań  1998.

Inny operowy kryminał:   "Łzy pajaca"

Bez niego nie ma zabawy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz