Well made play/ pièce bien faite/ sztuka dobrze zrobiona/skrojona- w XIX wiecznym teatrze były zasady wg których można było napisać sztukę, która spodoba się widzom i wywoła określone emocje. Elementy takiego przepisu na opowieść znalazłam też historii o tacie pandzie.
Danny ma przerąbane- żona zginęła w wypadku, jedenastoletni syn od tego czasu nie mówi, właściciel mieszkania domaga się spłaty długu, a Danny traci pracę na budowie. Brak kwalifikacji i perspektyw sprawia, że postanawia zrobić coś szalonego- zaczyna występować w parku w kostiumie pandy. I choć początkowo idzie mu źle, jako panda rozgania towarzystwo dręczące jego syna i chłopiec zaczyna z nim rozmawiać. Z nim, czyli pandą. A potem okazuje się, że jest możliwość sporego zastrzyk gotówki-konkurs dla ulicznych artystów. Tyle że Danny jako tańcząca panda nie ma wielkich szans, bo brak mu umiejętności tanecznych, o czym jasno informuje go Krystal, tancerka erotyczna o złotym sercu i niewyparzonym języku. Ale od czego jest nadzieja, trening i przyjaciele?
Powieść czyta się bardzo szybko (także dzięki krótkim rozdziałom), kibicuje i ojcu, który odnajduje z synem wspólny język i tańczącej pandzie. Jest wzruszenie (relacje rodzinne, wspomnienia zmarłej żony i matki), jest trochę humoru (na mój gust momentami zbyt przaśnego, ale ok, jesteśmy w środowisku robotników, ale nie Downton Abbey), jest wreszcie kilku sympatycznych bohaterów (grajek, który postawił życie ulicznego artysty nad karierę w finansach).
To jest właśnie taka dobrze zrobiona książka. Autor ukończył kurs pisarski, wydał debiut i mam wrażenie, że to jest powieść pisana zgodnie z regułami pewnej sztuki tworzenia historii. Jest pomysł: beznadzieja sytuacja, pozornie szalone rozwiązanie, wysiłek i emocje. Wydarzenia, bohaterowie, trochę klimatu rodem z komedii „Goło i wesoło” i „Był sobie chłopiec”. I mamy krzepiącą historię, w której wszystko dobrze się kończy, a tego przecież bardzo potrzebujemy. Powieść nie pozuje na wybitną, ale pozwala zamyślić się na doświadczeniem straty- widzianym z perspektywy męża/ojca i osieroconego syna i budowaniem nowych relacji po rodzinnej katastrofie. Jest to książką o nadziei, przyjaźni i o tym, że choć czasem wszystko się w życiu wali, to nadchodzi moment, gdy trzeba wstać, otrzepać kostium pandy i ruszyć ku codziennym wyzwaniom. I jeśli
się da – tanecznym krokiem! A to tym, że trzeba tańczyć przekonywał też pewien Grek Zorba.
James Gould-Bourn, „ Mój tata panda”. Przeł. Ewa Penksyk-Kluczkowska . Wyd. Marginesy. Warszawa 2021
To jest właśnie taka dobrze zrobiona książka. Autor ukończył kurs pisarski, wydał debiut i mam wrażenie, że to jest powieść pisana zgodnie z regułami pewnej sztuki tworzenia historii. Jest pomysł: beznadzieja sytuacja, pozornie szalone rozwiązanie, wysiłek i emocje. Wydarzenia, bohaterowie, trochę klimatu rodem z komedii „Goło i wesoło” i „Był sobie chłopiec”. I mamy krzepiącą historię, w której wszystko dobrze się kończy, a tego przecież bardzo potrzebujemy. Powieść nie pozuje na wybitną, ale pozwala zamyślić się na doświadczeniem straty- widzianym z perspektywy męża/ojca i osieroconego syna i budowaniem nowych relacji po rodzinnej katastrofie. Jest to książką o nadziei, przyjaźni i o tym, że choć czasem wszystko się w życiu wali, to nadchodzi moment, gdy trzeba wstać, otrzepać kostium pandy i ruszyć ku codziennym wyzwaniom. I jeśli
się da – tanecznym krokiem! A to tym, że trzeba tańczyć przekonywał też pewien Grek Zorba.
James Gould-Bourn, „ Mój tata panda”. Przeł. Ewa Penksyk-Kluczkowska . Wyd. Marginesy. Warszawa 2021
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz