środa, 26 lutego 2025

" Opactwo Northanger". Austen w krainie Radcliffe

 

"Opactwo Nothanger" nie jest w top 3  Austenowskich książek. Katarzynie Morland brakuje błyskotliwości Elżbiety, żywiołowości Emmy, dojrzałości Ann, marzycielstwa Marianny i dyscypliny Eleonory. Ale taka ma być: niezbyt wyróżniająca się, choć sympatyczna dziewczyną, która da się wciągnąć w świat literatury.

Przeczytałam "Tajemnice zamku Udolpho", które namiętnie czyta Katarzyna. Nawiązania do scen, a także opowieści o tym, co dzieje się z bohaterką są tematem rozmów, które Katarzyna prowadzi z nową przyjaciółką. Bo "Opactwo..." to historia o dziewczynie, która ucieka w literacki świat zapomina, że życie to nie powieść, a karmiona nastrojem grozy i niesamowitości miewa kłopot z osądem ludzi i sytuacji. Katarzyna poznaje ludzi, odwiedza miejsca i staje się świadkiem wydarzeń, które(mimo jej, podbudowywanej lekturą, nadziei), nie mają w sobie nic z gotyckiego romansu. I to dla niej lepiej. 

To jedyna książka Austen, która wymaga kontekstu. Po przeczytaniu kilkuset stron powieści Ann Radcliffe zrozumiałam fenomen. Domyślam się, jak filtrowany przez wyobraźnię początku XIX w. świat bestsellerowej powieści mógł wpłynąć na ówczesne czytelniczki. Dlaczego Austen napisała pastisz i jakie mogło być echo tej powieści, gdy znając Radcliffe, czytało i doceniało się Austen w jej czasach. 

Dla pastiszu niezbędna jest znajomość źródła i to może sprawić, że "Opactwo..."nie jest dziś aż tak popularne i lubiane. Nie znamy Radcliffe, zatem nie doceniamy intertekstualnej gry, którą Austen prowadzi z jedną pierwszych pisarek,która zawładnęła wyobraźnią, przy okazji zarabiając krocie. Współczesnego czytelnika "Udoplho" nie przeraża, nie budzi dreszczy, raczej bawi. Zamienia się więc spojrzenie na Katarzynę. Chociaż czy na pewno? Może ona (tak samo jak Emma Bovary) szukałaby wrażeń w sieci i brała rzeczywistość internetu za prawdziwą i fascynującą? Łatwo zachwycamy się światem, którego nie ma. Wierzymy w opowieści. Programujemy rzeczywistość poszukując w niej ech tego, co czytaliśmy. I w tym znów Austen jest aktualna!

 Jane Austen, "Opactwo Northanger". Przeł. Anna Przedpełska-Trzeciakowska.  Wyd. Cranford. 



środa, 19 lutego 2025

"Hamnet" a gdyby...



Sięgnęłam po "Hamneta" z lekkim niepokojem, bo miała to być powieść o żałobie, a to nie jest mój ulubiony temat, ale i z ciekawością, bo w tle pojawił się Szekspir.
Było dużo dobrych słów o książce dobrych słów i topka roku, a popularność autorki rosła w związku z premierą jej nowej powieści.

To nie jest zła książka, ale lepiej podchodzić do niej bez oczekiwania na olśnienie.

Sięgając po książkę o żałobie, czekałam na nią. Czekałam ok 270 stron (na niecałe 400).  Gdy już się pojawiła, była opisana momentami przejmująco, a scena z zaszywaniem ciała w całun bardzo poruszyła.  Poczucie straty było często podkreślane w opiniach, bo widmo śmierci snuje się po powieści. Słabe zdrowie dziecka, zaraza, to przyciąga uwagę do tego, co nieuchronne. Ale to nie jest powieść o żałobie. I wtedy pojawiło się pytanie: o czym jest? 
Trudno mi wskazać główny  zamysł tej powieści. Mamy dwie linie czasowe- życie Agnes, zakochanej w nauczycielu łaciny, ich małżeństwo, rodzinne zależności, plotki. Na drugiej osi: codzienność domu z dziećmi, choroba córki, jej (Agnes) działalność zielarska, w oddali jego (bezimiennego) teatr. Jest ona, Agnes, wolna, związana z naturą, wymykająca się zasadom, w które chce wtłoczyć ją macocha i XVI wiek. Jest i on, Hamnet, ale jest go bardzo mało. Mało też tego bezimiennego syna rękawicznika, który w Londynie zakłada teatr i wystawia sztukę o tytule, który mrozi jego żonę. Nie przekonuje mnie też pomysł, by duch ojca Hamleta był wcieleniem  Hamneta, bo jednak szekspirowski bohater został z premedytacja zamordowany. Bardziej wierzę, że Hamlet jest tym, kim Hamnet mógłby być. Choć też nie do końca.Bo dość okrutne ze strony ojca byłoby ponowne uśmiercanie dziecka tym razem na scenie.   

 Początek był obiecujący, ale potem mam wrażenie, że książka się rozmyła i rozproszyło się to, co miałoby po niej zostać w czytelniku-czy miała najbardziej rezonować pewna dzikość kobiety i herstoria, czy żałoba rodziny (w czasach bardzo dużej śmiertelności dzieci), czy przekładanie życia na sztukę.  I nie ukrywam, że nie jestem fanka czasu teraźniejszego w narracji historycznej.  Nie żałuję lektury, ale zabrało mi tu postaci, wątku, sensu, która chwyciła za serce i myśli i sprawi, że będę o tej powieści pamiętać.
 
 






środa, 12 lutego 2025

"Maria Callas. Primadonna stulecia" primadonna i donna

 

Grecko-amerykańskie korzenie. Głos, który pozwala zaskarbić sobie uwagę matki.  Przemiana brzydkiego kaczątka (wciąż zmagającego  z krótkowzrocznością). Świadomość tego, jak ważne są dobrze dobrane (główne) role. Perfekcjonizm w pracy i  tempo, gdy w tym samym czasie śpiewa się Rossinego i Wagner. Kariera i potrzeba bycia kochaną. Nieszczęście opuszczenia i tracenia Głosu. 

Biografia  Edwards to rzetelna opowieść o bardzo bogatym życiu prywatnym i artystycznym Callas. Wielka i planowana z podziwu godnym uporem kariera łączy się tu z wydarzeniami z życia rodzinnego. Biografka pokazuje jak duży wpływ na późniejszą divę miały jej problemy z matką, kompleksy na punkcie wagi i jak ważne były relacje z publicznością (choć Callas w wywiadach mówiła, że nie czyta recenzji). Widać tu okresy wielkiej pracy, (przygotowania do roli, rozmowy z reżyserami i dyrygentami, które tworzyły fenomen Callas: operowej aktorki, dającej ludziom nie tylko wirtuozerskie popisy, ale emocje i magię). Widać momenty, gdy śpiew schodzi na dalszy plan by Maria mogła poczuć emocje godne swoich bohaterek. I są też chwile rozczarowań (znów bardzo operowe) i próby wykorzystania tych doświadczeń do scenicznych spotkań z Medeą i Toscą. Bo z kart tej opowieści wyłania się obraz artystki, twórczyni, która ożywia operową konwencję. Na drugim planie Visconti, di Stefano, Tebaldi, młodziutka Joan Sutherland (La stupenda i La divina stały na tej samej scenie), Kulisy sztuki, za które wchodzimy, by przekonać się, że to nie jest bajkowa rzeczywistość.

Opowieść o primadonnie uzupełniają opowieści o donnie, kobiecie: jej małżeństwie, romansie z Onasisem, wielu relacjach, które pomagały i pogrążały artystkę. Autorka, choć analizuje plotki i domniemania, a pewne wydarzenia relacjonuje wręcz kalendarzowo, unika sensacji i skandalu.  Jest też bardzo skrupulatna w opisywaniu pracy nad rolą, a opisy teatrów, miast i ról pokazują jak wielkim wysiłkiem, także fizycznym, było trzymanie się na szczycie.

 Callas była kobietą o złożonej osobowości. Doświadczającej wielkich sukcesów i bolesnych upadków.  Osobowością, która choć nie śpiewała wcale długo, stałą się jednym z synonimów opery XX wieku. I o tym mówi Anne Edwards w biografii, którą czyta się jak powieść i która, chociaż znam życie Callas, naprawdę mnie wciągnęła. 

 

 Za książkę dziękuję wydawnictwu.   


 Jeszcze więcej  o Callas 

"Maria Callas boski potwór"  biografia przyjaciela Marii, którego cytuje także Anne Edwards.

"Maria Callas i głos serca" powieść biograficzna 

"Zbyt dumna zbyt krucha"  powieść biograficzna

 

Anne Edwards. "Maria Callas. Primadonna stulecia". Przeł. Mieczysław Godyń. Wyd. Znak. Kraków 2024 (wznowienie) 

środa, 5 lutego 2025

"Szkody" wspomnienia i przenikanie

 

Wspomnienia. Własne  czy te, które tworzą wspólnotę, budują pokolenie?

Z autorką łączą mnie kaseciak, koncert Zielono mi oglądany w duszny wieczór 1997, podrapane od porzeczek kolana i supeł w brzuchu przed matmą. Ale część naszych historii jest zupełnie inna, bo tam,  gdzie u niej wielopokoleniowy dom na Śląsku i wakacje u babci na wielkopolskiej wsi, u mnie poznańskie bloki i dziadkowie w sąsiedniej dzielnicy.  


I to chyba tak bardzo łączy czytelnika ze "Szkodami". Część wspomnień, którymi można się wymienić i część rodzinnych historii.  Rożnych, ale na tyle jednak podobnych (wojna, PRL), by zobaczyć poblask własnych rodzinnych losów. 

Mocy dodają tym opowieściom dwa elementy-  Śląsk i wchodzenie w dorosłość, łączące się z odchodzeniem najbliższych. W historiach śląskich przodków, języku, zwyczajach i smakach kryja się przywiązanie, korzenie, powody buntu i niezgody. (Przypadkiem, a może nie, tydzień, który zakończyłam "Szkodami" rozpoczęłam śląskim monodramem "Mianujom mie Hanka").  Jest w "Szkodach" świadomość pozwalająca określić kim się jest, a kim nie chce się być. I to nie tylko o pochodzenie chodzi. Bo ta przeszłość przenika przez opowieści, niekoniecznie chronologiczne, a przecież splecione w całość. Ze szczelinami, w których kryje się to, co osobiste, własne, nie do czytania. Z poprzednimi pokoleniami łączy się życie samej narratorki, czasem wybiegające w przyszłość, bo opowiadane dziś, z dystansu, ze świadomością tego, co było w następnym rozdziale.

Hania Hoffman pisze o wydarzeniach, ludziach, sprawach i rzeczach. Bez popadania w sentymentalizm, bez pozy. Snuje opowieści rezonujące z doświadczeniami czytelników z różnych pokoleń (sprawdzone na mojej Mamie). Pięknie tworzy historię osobne i wsobne. O marzeniach młodych i doświadczeniach starszych. O młodości i starości, początkach i końcach.

Historie z szelestem kreszowego dresu, smakiem kompotu, sztywnością pierwszych dżinsów i miękkością koca, pod którym czyta się do nocy książki.  Opowieści z uśmiechem i westchnieniem. Wzruszeniem. Opowieści,  do których każdy mógłby coś dorzucić. Ale opowiedziane tak, jak umieją nieliczni.

Hania Hoffman"Szkody". Wyd. Lira. Warszawa 2024.