środa, 30 października 2019

"Pogrzeb na zamówienie" autor prowadzi śledztwo

Dobrze sytuowana kobieta, matka gwiazdy filmowej odwiedza zakład pogrzebowy, aby omówić szczegóły pogrzebu. Swojego pogrzebu. Tego samego dnia zostaje zamordowana.  Nie będzie jedyną ofiarą, a tropy wiodą m.in. do nadmorskiej miejscowości, w której kiedyś kobieta spowodowała wypadek. Śledztwo w tej prawie sprowadzi konsultant policyjny, wyrzucony kiedyś ze służby.Daniel Hawthorne jest tajemniczy, niepoprawny politycznie, niezwykle bystry i cierpliwy, bo pozwala, by plątał mu się pod nogami pisarz, którego namówił na napisania książki o tym dochodzeniu. Pisarz nazywa się Anthony Horowitz. 

Dobry kryminał powinien być przede wszystkim zaskakujący. Tu, autor postanowił zaskoczyć czytelnika nie tylko myleniem tropów i całkiem ciekawie prowadzoną intrygą, ale też tym, że uczynił bohaterem książki samego siebie.  Pisarz spotyka się z agentka, prowadzi negocjacje ze Spielbergiem, a także razem z konsultantem przesłuchuje świadków, odwiedza miejsca zbrodni i wpada na tropy. Przy okazji czytelnik ma szansę poznać trochę warsztatu pisarza, który opisuje metody swojej pracy literackiej m.in. to skąd czerpie szczegółowe informacje do książek i scenariuszy, a także dowiedzieć, że nigdy nie zaczyna pisać książki bez znajomości jej zakończenia.  Te refleksje narratora, dla osób nastawionych tylko na zagadkę, mogą być elementem spowalniającym rozwój akcji, ale dla tych, którzy lubią literacka kuchnię są ciekawym i oryginalnym urozmaiceniem.

 Horowitz wielokrotnie udowadniał, że kryminał- i też XIX wieczny, i ten z Agaty Christie, i ten współczesny, jest mu doskonale znany, porusza się więc w obrębie rożnych konwencji, przeskakując między nimi i rzucając nawiązania do przygód Poirota( "Morderstwa w Somerset"), Sherlocka ("Dom jedwabny", a przy okazji jeszcze i Szekspira (ta czaszka na okładce może być czaszką Yoricka). Horowitz pisze o tym, co zna z autopsji- o show biznesie, telewizji i pieniądzach. Jest też, zawsze urozmaicająca kryminalną powieść, historia z przeszłości, tajemnice bohaterów i nieodzowny trzymający w napięciu finał. I detektyw, który jest po porostu dobrym gliną w starym stylu-i co dziwne- dlatego właśnie jego postać tak zaskakuje. A książka: mocno wciąga! I to zawsze chodziło w kryminale.
 Anthony Horowitz,"Pogrzeb na zmówienie". Przeł. Maciej Szymański.Dom Wydawniczy Rebis. Poznań 2018.

poniedziałek, 21 października 2019

"Siedem śmierci Evelyn Hardcastle" i wcielenia Aidena

O tej książce nie dało się nie słyszeć. Pojawiały się hasła o fantastycznym debiucie, postmodernistycznym podejściu do kryminału, Christie XXI wieku oraz przemieszaniu gatunków.  O prawdziwości tego ostatniego najlepiej świadczy fakt, że w naszej bibliotece książkę można znaleźć na regale z fantastyką.  Czym różni się książka Turtona od klasycznego kryminału retro? Punktem wyjścia- bohater, którego tożsamość poznajemy około 120 strony, a o jego życiu wiemy bardzo niewiele, przebudzając się budzi się  zawsze w innym ciele. Ma siedem dni, by zapobiec śmierci córki gospodarzy rezydencji Evelyn. Bo rezydencka jest jak w starych dobrych kryminałach: wielki dom, ogród, szopa i jeziorko. Jest też, znów jak w starych dobrych książkach, zamknięty krąg podejrzanych- rodziny, gości i służby. Tym co sprawia, że ta książka nie jest kolejną powieścią w stylu Christie (choć niewątpliwe jest pewnym hołdem dla niej i jej pisarstwa), jest właśnie bohater i fabularne twisty, które są związane z jego wcieleniami. I to wcieleniami, które nie są tylko zamiana ciał, ale przede wszystkim wejściem w charakter, przyzwyczajenia i instynkty osoby, w której budzi się Aiden. Aiden musi z jednej strony ratować siebie, bo jeśli nie znajdzie mordercy  Doktor Dżuma uwięzi go w zamkniętym kręgu dni. Musi też rozwiązać zagadkę mając fizyczne ograniczenia kolejnych wcieleń (np. starych, otyłych i ociężałych), a przede wszystkim ich osobowości (czasem znacznie mniej lotne niż Aiden).
Czytelnik zaś musi się przyzwyczaić do tego, że bohater krąży między ciałami i między dniami akcji, to wymaga pewnego skupienia i wejścia w świat powieści oraz szybkiego rozróżnienia bohaterów. Ci są na szczęście kreowani dość charakterystycznie, ale na początku wielość postaci może przyprawić o zawrót głowy. Do sprawy morderstwa dochodzi jeszcze tajemnicza Anna i rzekomy przyjaciel, z którymi Aiden współzawodniczy w zawodach w detektywa. Jak ci ludzie łączą się z jego przeszłością i kim  tak naprawdę jest- to kolejne zagadki tej powieści.
To, co mogę powiedzieć, to że takiej książki wcześniej nie czytałam. Gra z konwencją kryminału, tajemnicze postaci i sekrety ukrywane przez bohaterów jest rzeczywiście zaskakująca.  Sama kryminalna intryga i jej rozwiązanie co prawda nie zrobiła aż takiego wrażenia, ale to pewnie dlatego, że w tej fabule jest bardzo dużo kulminacji i przebić to wszystko nie jest łatwo. Poza tym momentami podróże osobowościowe bohatera wydały mi się przegadane i zbyt rozwlekłe. W końcu kryminały Agaty miały ok 150 stron i to jest (albo raczej powinna być!) dla kolejnych pisarzy ważna wskazówka. Tu 500 stron to przede wszystkim zbudowany dość dokładnie świat przedstawiony, z miejscami, postaciami i siecią wzajemnych zależności, które ujawniają się w trakcie kolejnych dni. "Siedem śmierci..." to dla mnie nie tyle kryminał, co przede wszystkim eksperyment. Udany. I pokazujący jak wiele możliwości tkwi w konwencji kryminały, która jeszcze nie pokazał wszystkich twarzy. 

 Stuart Turton, "Siedem śmierci Evelyn Hardcastle". Przeł. Łukasz Praski.   Wyd. Albatros. Warszawa 2019.

poniedziałek, 7 października 2019

"Nikt nie słucha. Reportaże o disco polo." Sierakowska sprawdza "co się komu w duszy gra".

Disco polo. Nikt nie słucha. Większość patrzy z drwiącym uśmieszkiem. Masówka, komercja, kicz. Po co się tym zajmować,  lepiej tępić i nie pozwalać temu wyjść z remizy. Ok, gdy impreza pada, gdy weselni goście są znużeni, można ewentualnie puścić jakieś "Oczy zielone" albo "Białego misia", ale to tylko dlatego, że na fast foody też się czasem zabłąkamy i zgrzeszymy przeciwko dobremu smakowi.  Poza tym na tej imprezie i czy weselu,  discopolowy hit reanimuje i integruje gości.  Wujek profesor, ciotka notariusz i kuzyn hipster wesoło wyśpiewują, że ona jest szalona... Dziwne, bo przecież nikt nie słucha...A  każdy zna.
 Książka Judyty Sierakowskiej to wypełnienie białej plamy.  Bo disco polo nie doczekało się naukowej monografii ani ze strony kulturoznawców, ani socjologów*. Jest parę prac magisterskich, kilka referatów z konferencji np. dotyczących tekstów piosenek, ale to za mało. Za mało jak na taki fenomen. Bo, o czym pisze Sierakowska, disco polo jest fenomenem. Autorka poszukuje korzeni tej muzyki jeszcze w latach przed i powojennych, potem w latach 60. i 70., by dojść do  złotych lat 90.,gdy wraz ze zmieniającą się Polską disko polo zbierało rząd dusz.  Pokazuje jak dyskotekowe klimaty wpływały na tereny popegeerowskie, jak przenikały się ze światem mafii i polityki (także tej na bardzo wysokim szczeblu).  Jak rozkwitał biznes wytwórni i rodziły się gwiazdy, które honoraria nosiły w reklamówkach.  Sierakowska, który pierwszy reportaż do disco polo  napisała w 2005 roku, opisuje zmiany w polskiej rzeczywistości i zmiany w gatunku; rozmawia z producentami, gwiazdami, fanami, pokazuje jak teraz wygląda discopolowe uniwersum.
Dla mnie, osoby, która naprawdę nie słucha, (ale niektóre piosenki zna, bo nie znać się po prostu nie da!), czytanie tej książki było jak wyprawa w inny, nieznany świat, o którego zasięgu i rozległości nie miałam pojęcia.  To trochę jak czytanie o innym kontynencie i bohaterach historii, której nie znałam. Przy czym te reportaże to teksty prawdziwej dziennikarki- obiektywnej, rzetelnej i odpowiedzialnej za słowo.  Jak mówiła sama Sierakowska na przedpremierowym spotkaniu w bibliotece, ona nie słucha tej muzyki, ale przez cały czas zbierania materiałów, rozmów, wywiadów, nikt się nie zorientował, że nie rozmawia z fanem gatunku. Bo nie bycie fanem nie oznacza  bycia zgryźliwym komentatorem i prześmiewcą.  Poza tym, czytając tę książkę i poznając historie bohaterów coraz mniej okazji do złośliwych uwag... Discopolowe imperium jest fascynującym światem ludzi, którzy znają się na swojej robocie. Np. muzycy pokazani są tu od innej strony- właśnie: muzycy!zawodowi, często wykształceni muzycy, zwykle z improwizacyjnym doświadczeniem weselnym, ludzie świadomi tego, co tworzą. Otwarci na fanów,  często z wielkim sercem. A do tego świetni biznesmeni. 
W książce są historie zabawne, tragiczne i wzruszające. Są opowieści o wielkich pieniądzach i graniu do kotleta. O przebojach i konsekwentnym budowaniu wizerunku (tak, tak! ta branża jako jedna z pierwszych wpadła na to, że wizerunek i marka liczą się przede wszystkim). Sierakowska pisze o artystach, którzy chcą pisać "piosenki z duszą" i o fanach, którym ta muzyka daje siły do życia i porcję optymizmu. (Choć słowo artysta nie przystaje do disco polo, to jest tu kilku autorów, którzy tworzą rzeczy autentyczne i płynące z potrzeby serca, więc jest to jakiś rodzaj artyzmu...).   Sierakowska pisze też o ciemnych stronach- alkoholu, dyskotekowych ochroniarzach, będących ponad prawem i  porachunkach mafijnych.  Te reportaże to wielowymiarowy obraz zjawiska, które od ponad 30 lat jest elementem naszej kultury i rzeczywistości. Sierakowska pokazuje go, powtórzę raz jeszcze: rzetelnie i obiektywnie.  A czytelnik otrzymuje obraz fenomenu, którego nikt do tej pory  nie zgłębił, a który zasłużył sobie na wiele więcej niż tylko rzucone szybko spojrzenie z wyższością. Bo disko polo "to Polska właśnie"! Polska z transformacją w tle, karierami, kasą, festiwalami, wewnętrznymi waśniami i paroma chwytającymi za serce historiami. Z konfliktem starego i nowego, wyświetleniami i kasetami na stadionie, weselami bez pary młodej, plagiatami zwanymi inspiracją i wielkimi pieniędzmi. Z emocjami wywoływanymi od kilkudziesięciu lat. Z królem i królową. Z dystansem.  Z duszą.


*Bibliografia tej książki to świetny materiał na kolejny reportaż: jak się pisze o  disco polo.

Judyta Sierakowska. "Nikt nie słucha. Reportaże o disco polo". Wyd. Poznańskie. Poznań 2019.

czwartek, 19 września 2019

"Błękit błyskawicy" duszno i wietrznie

Odcięta od reszty Szetlandów wyspa.  Wiatr, sztorm.  Na wyspie- ornitolodzy.  Fair Isle jest bowiem ptasim rajem i siedliskiem  rzadkich wielu gatunków.Naukowcy, czyli ludzie niezbyt skłonni do morderstw. A jednak, jedna z badaczek, a przy okazji gwiazda telewizji, zostaje zamordowana, a zbrodnia poprzez swoją teatralizację, nie pozostawia wątpliwości, że to nie był nieszczęśliwy wypadek.  Na szczęście na wyspę przyjeżdża (z powodów osobistych, nie zawodowych) inspektor policji. Jimmy Perez miał w planach układnie swojego życia, a tu, okazuje się, że praca ściga go nawet w rodzinnych stronach.  
Na jednym morderstwie się nie skończy, a na policjanta czeka niezwykle wymagające i niosące znaczące skutki śledztwo.  Nie czytałam poprzednich części serii szetlandzkiej, ale (tak zapewniali inni czytelnicy) nie miałam problemu, by połapać się w akcji.  Z resztą akcja i zagadka to jedno, a nastrój to drugie. I chyba ważniejsze. Bo o ile w paru miejscach miałam wrażenie przegadania i zbytniego przeładowania postaci myślami (np. policjant, nie tylko sam ocenia ludzi, ale jeszcze zastanawia się, co o nich mogą myśleć inni; nie wiem, czy słusznie, ale to dla mnie taka bardzo kobieca cecha pisania), o tyle klimat jest kapitalny: odpowiednio wietrzy, a jednocześnie duszny (to możliwe połączenie!).  Postaci są budowane konsekwentnie i ciekawie, a skrywane przez nie tajemnice i ograniczona liczba podejrzanych przybliża czytelnika do schematu znanego z powieści Christie.

Z Anne Cleeves  spotkałam się przy okazji "Szklanego pokoju" i postać  głównej bohaterki tamtej powieści: Very spodobała mi się bardziej, choć autorka cały czas trzyma wysoki poziom w budowanych światach i napięciach.  Szetlandy, kojarzące się do tej pory z wełną i ciepłym swetrem, teraz są znacznie niebezpieczniejsze, choć to dzikie i piękne niebezpieczeństwo.

 Ann Cleeves, "Błękit błyskawicy". Przeł. Sławomir Kędzierski. Wyd. Czwarta strona. Poznań 2019.

"Morderstwo ma motyw" klasycznie i ciekawie

Ileż razy nabrałam się na teksty o kryminałach w starym stylu. Tym razem jednak nie ma żadnej skuchy, jest kryminał nie tyle w starym stylu, co po prostu z lat, gdy brytyjskie kryminały nie miały sobie równych. Klasyczna zagadka, elegancja, lekkość i bardzo sympatyczny  detektyw amator, który niczym mały Belg w finale rozwiązuje zagadkę, ale poza tą tyradą w niewielu miejscach słynnego Poirota przypomina. A zagadka dotyczy morderstwa i niezwykle istotne jest w niej przedstawienie teatralne.  Klasycznie rzecz dzieje się na angielskiej prowincji, w miasteczku  Damerling trwają próby do spektaklu pt. Morderstwo ma motyw. Ofiarą morderstwa pada jedna z organizatorek spektaklu. Do miasteczka przybywa Yard, ale także nieformalnie współpracujący z inspektorem Mordecai Tremaine, emerytowany właściciel trafiki, stary kawaler, wielbiciel zagadek i czytelnik romansowych historii. To właśnie on, rozbawiając z zaangażowanymi w realizację spektaklu (klasycznie: zamknięty krag podejrzanych) i obserwując to, co na scenie, a zwłaszcza za kulisami będzie szukał mordercy. Tym bardziej, że ofiar w tej historii będzie więcej...Będzie też kilka podejrzeń, kolejne wychodzące na światło dzienne tajemnice i zaskakujące podobieństwa między postaciami a rolami, które grają w teatrze.
Dawno nie czytałam kryminału, który miałby taki właśnie klasyczny styl: opieranie się na obserwacjach i znajomości ludzkich charakterów,  kilka eleganckich niedopowiedzeń, brak epatowania zbrodnią, ale za to napięcie i dobra zabawa dla  czytelnik, idącego krok w krok z sympatycznym staruszkiem.  Nie ma tu pojawiających się nie wiadomo skąd billingów komórkowych, które rozwiązują zagadkę, nie ma taplania się w opisach technologii, a już tym bardziej taplania się bebechach. Najważniejsze są emocje, uczucia i mylenie tropów, bo już w pierwszym  zdaniu czytamy, że późniejsza ofiara jadała kolację z mordercą...
Książka to została wydana w 1947 roku, dopiero teraz mają szansę czytać ją polscy czytelnicy, bo Francis Duncan (właściwie  William Underhill)  został ponownie odkryty na wyspach i po 65 latach wrócił na listy bestsellerów. Siłą tej książki jest fakt, iż autor pisze o swoich czasach, a nie próbuje reaktywować klasycznego stylu brytyjskiego kryminału. Duncan swoje książki pisał w latach 1937-1953 i właśnie autentyzm tych czasów sprawia, że tak dobrze się powieści czyta, a świat w nich przedstawiony nie pachnie sztuczną i wymuszoną rekonstrukcją. Najsłynniejsza powieść tego autora, "Morderstwo na święta" jest już na polskim rynku i chyba wiem, co będę czytać w grudniu! A tymczasem trzymam kciuki , by zostały wydane kolejne powieści Duncana, bo to bardzo przyjemna lektura! A  Mordecai Tremaine zasługuje, by o jego istnieniu dowiedziało się wielu czytelników. 

Francis Duncan, "Morderstwo ma motyw". Przeł. Tomasz Bieroń. Wyd. Zysk i Spółka. Poznań 2019.

piątek, 13 września 2019

"Hanka" po prostu


"Jadę w życie Błękitnym Ekspresem
Bez przystanku, do celu, przez świat
Chociaż przegram to życie z kretesem
To nie będzie mi nikt chwil mych kradł
10 minut zatrzymam się gdzie chcę
10 minut, a potem znów w dal
10 minut, a wszystko w nich będzie
Moja radość, mój spokój, mój żal."


Tak śpiewała, a przede wszystkim tak napisała (tak, tak!) Hanka Ordonówna. Bezdyskusyjna gwiazda dwudziestolecia, która nie była polską Gretą Garbo, była po prostu Ordonką. Marką samą w sobie, konsekwentną artystką i  kobietą, o bardzo ciekawym, choć niełatwym życiu. Można zastanawiać się, co sprawiło, że ona, obdarzona nie tak  czystym sopranem jak Maria Modzelewska, nie taką techniką wokalną jak Tola Mankiewiczówna, nie takim ciepłem w głosie jak Zofia Terne, właśnie ona zrobiła oszałamiającą karierę i pozostaje jedną z ikon tamtych czasów...

Co się do tego przyczyniało? Jej pracowitość  i pomysł kilku mężczyzn, którzy najpierw dostrzegli  potencjał w tancerce, a potem uczynili z Marysi Pietruszyńskiej wielką Hankę Ordonównę, pieśniarkę, która interpretacjami tekstów, pisanymi dla niej przez Tuwima i Hemara, wzruszała i zachwycała. Artystkę, której początki wcale nie były rewelacyjne, a pierwszy występ solowy okazał się klapą, spowodowaną tremą i nerwami. Była też kobietą, dla której głowy i serca tracili Osterwa, Sym, Jarossy. I córką szwaczki, która wyszła za mąż z hrabiego i to wbrew woli arystokratycznej  familii. Potem, była więźniem obozu, opiekunką sierot, autorką wydanej pod pseudonimie książki "Tułacze dzieci". Po wojnie była żoną dyplomaty i artystką oszukaną przez rzekomych przyjaciół. Cały czas była też chora na płuca.
Życiorys Ordonki to temat na książkę (film "Miłość Ci wszystko" wybaczy nakręcono już dawno, cały czas warto go obejrzeć, ale może warto też w nowej technologii zrobić coś nowego?). Katarzyna Droga zaprasza czytelnika w podróż do rozwijającej na nowo Warszawy, by towarzyszyć młodej baletnicy w jej pierwszych zawodowych krokach. Potem na trasie pojawiają się Lublin, Wilno, Paryż, Bejrut, ale wszędzie jest ona i jej świat- świat sceny, piosenki, kabaretu, muzyki. Droga buduje ten świat z cienkich nitek wysnutych z cytatów z piosenek, żartów i realiów tamtych czasów. Te aluzje np. o tym, że jeden ze Skamandrytów skoczy z okna, a "szczęście trzeba rwać jak świeże wiśnie", są jak dymek z papierosa ( "Dymek z papierosa" to piosenka, która gdy ktoś szuka rymów do -osa jest ich chyba kompletnym zestawem).  Droga umie stworzyć świat tak literacki w swoich ramach i tak realny, że po oderwaniu od lektury mija ułamek sekundy, zanim zorientuje się, czy jest się w fotelu z książką czy w Sfinksie lub na Wschodzie. Autorkę znałam do tej pory jako świetną polonistkę, z której tekstów w Cogito lata temu uczyłam się do matury, tu jej wiedza i znajomość epok działają w służbie budowania szczegółów świata przedstawionego.
"Hanka" to bardzo dobra powieść, którą czyta się z ogromną przyjemnością. A że jestem wielką fanką dwudziestolecia, dla mnie była to przyjemność wyjątkowa. I szczegół prywaty- gdy szukałam imienia dla bohaterki swojej sztuki z piosenkami z międzywojnia, bohaterki będącej znaną artystką i zakochaną kobietą, od razu wiedziałam, że będzie się nazywać Hanka. Bo Hanka to marka. A potem była Kalina.

I jedna uwaga  na marginesie:zaciekawiło mnie dlaczego o powieści biograficznej nie ma bibliografii...szkoda, bo zaintrygowany czytelnik miałby  od razu zestaw tytułów, które mogłyby go zainteresować. Ale że literatura nie znosi próżni, ukazała  się biografia Ordonki pióra Anny Mieszkowskiej z rozbudowaną bibliografią. Obie książki się Hance należą.

Katarzyna Droga, "Hanka". Wyd. Znak. Kraków 2019.

poniedziałek, 2 września 2019

"Lalkarz z Krakowa" baśń i wojna

Karolina trafia do Krakowa  latem 1939 roku uciekając ze swojego kraju, w którem toczy się wojna. Razem z panem Cyrylem Brzezikiem tworzy piękne zabawki  i wydaje się, że znajduje spokój.  Ale  koszmar wojny zaczyna się też w Krakowie, a na ulicach coraz więcej niemieckich żołnierzy, przypominających szczury*, które zaatakowały jej poprzednią krainę.  Krainę lalek. Bo Karolina jest lalką, którą ożywia magia wiatru i  niezwykłego lalkarza, dzięki temu lalka umie mówić i czuć. Lalczyne serce wypełnia przyjaźń i miłość do lalkarza oraz znajomego skrzypka i jego córeczki Reny. Czasem wypełnia też strach, gdy niemiecki oficer odkrywa, że Karolina nie jest zwykłą lalką (czyżby zręczne nawiązanie do okultystycznych ciągot niektórych niemieckich żołnierzy?).  Ale i lalkarz nie jest tylko lalkarzem, jest czarodziejem, który dzięki swojej mocy ratuje dzieci, trafiające za mur getta. Jednak magia nie może zawsze wygrać i nie może pomóc, gdy sam lalkarz znajdzie się w bydlęcym wagonie na torach do Brzezinki…

Jak zauważał autorka, podczas II wojny światowej nie było magii lalkarza, która mogła zmienić ludzi w lalki, a lalkom dawać ludzkie serca, ale wielu doświadczyło magii współczucia, odwagi i pomocy.  Ta magia towarzyszyła ludziom żyjącym w okupowanych miastach i pomagała im przeżyć kolejny dzień.  Autorka w swojej książce połączyła powieść historyczną z fantastyką, która oswaja niezwykle trudne tematy poruszane w książce-  nazizm, „kwestia żydowska”, listy folksdojczów,  tworzenie i działanie obozów zagłady.  To nie jest powieść łatwa- nie ma w niej ani łatwych tematów, ani łatwych wyborów, nie ma też łatwych emocji.  Wiele dzieje się w niedopowiedzeniu,  które jest jednak mocne w swoim wdzięku. Bo przecież  wiemy, co znaczy prysznic w Oświęcimiu…  To połączenie historii (na końcu książki znajduje się  kalendarium wydarzeń, rozpoczynające się nie we wrześni 1939, a  od wybuchu I wojny światowej,  przez całe XX lecie międzywojenne z  1921 gdy Hitler staje na czele NSDAP) z baśniową, fantastyczną historią  pozwala pięknie grać z wrażliwością dzieci. Szczur w krainie lalek plądrują mieszkanie Karoliny, niszczą szyte przez nią suknie z zaszywanymi marzeniami. Twarda rzeczywistość  wojny w krainie lalek, która toczy się równolegle do historii krakowskiej  doskonale ją uzupełnia i może być swoistą tarczą wrażliwości dzieci (wiem, że obrazy wojny nie są niczym zaskakującym i trzeba je znać i o nich pamiętać, jednak w przypadku młodego czytelnika dobrze, gdy jest wentyl, który pozwoli emocje trochę wyciszyć. A że emocje są i to nie tylko u dzieci świadczy fakt, że mojej koleżance rodzice napisali w liceum usprawiedliwienie z nieprzeczytania "Innego świata" ze względu na wrażliwość córki…).   Romero napisała książkę ciekawą i bardzo potrzebną. Potrzebną nie tylko Polakom, bo u nas o wojnie dla  dzieci  sporo się pisze, ale właśnie dzieciakom z całego świata. Amerykanka, która  kiedyś z wycieczką pojechała do Brzezinki, a potem zaczęła pracować przy odnowie żydowskiego cmentarza  w Oświęcimiu  pokazuje, że  wojna, okupacja i holokaust to nie była ani tylko polską, ani tylko żydowską tragedią. Pokazuje, że wolność i odwaga to nie tylko słowa. I że choć życie to nie bajka, czarodziejem może być każdy.  Warto przeczytać i obejrzeć, bo to pięknie wydana i zilustrowana książka. I historia, o której mimo bólu musimy pamiętać: bo, jak czytamy, „nikt nie jest tak naaaprawdę utracony, dopóki istnieje jego historia".

*Ciekawe, czy szczury są nawiazaniem do myszy z jednej z najbardziej znanych niemieckich baśń tj."Dziadka do orzechów", czy sobie nadinterpretowuję....


Rachel Maria Romero. "Lalkarz z Krakowa". Przeł. Marta Duda-Gryc. Galeria Książki. Kraków 2018.