środa, 13 listopada 2013

"Żony i córki" jak utrzymać...uwagę czytelnika!

Pierwszy raz z nazwiskiem Elisabeth Gaskell spotkałam się przy okazji serialu BBC (oni to potrafią robić filmy kostiumowe!) "Panie z Cranford". Książkę, na której postawie powstał serial przeczytałam, ale przyznaję, że zbiór anegdotek z życia miasteczka, które ma stać się miastem kolejowym jakoś mnie nie zachwycił. Do "Żon i córek" podeszłam z rezerwą, bo jak inaczej podchodzić do XIX wiecznej sagi, która ma blisko tysiąc(!)stron, a gdyby autorka nie zmarła w trakcie pracy miałaby jeszcze więcej...

Na początku losy półsieroty Molly, córki lekarza mnie nie wciągnęły, ale po jakiś stu stronach coś zaczęło się dziać. I doceniłam Gaskell. "Żony i córki" to, jak dodaje autora w podtytule "historia codzienna" opowiadająca o losach mieszkańców angielskiego miasteczka. Główny wątek dotyczy Molly Gibson, dziewczyny szybko osieroconej przez matkę, której wiecznie zapracowany ojciec postanawia się powtórnie ożenić. I gdy doszło do poznania wybranki doktora zaczęło mi się podobać, bo macocha Molly, nowa pani Gibson, jest postacią tyleż denerwującą, co świetnie napisaną! Drobiazgowa, przewrażliwiona, pozująca na wielką damę kobieta potrafi skutecznie popsuć spokój domostwa. Do tego przybywa jeszcze jej córka Cynthia, ale tu mamy niespodziankę, bo dziewczęta zamiast drzeć koty, jak uczy historia Kopciuszka, zaczynają się lubić.  Historię domu Gibsonów dopełniają losy dwóch braci z pobliskiego dworu- hołubionego Oseborne'a i Rogera Himley'ów. Jak to zwykle bywa w takich opowieściach okazuje się, że Osborne wcale nie jest taki kryształowy i próby ożenienia go z którąś z panien spełzną na niczym, bo panicz... ma już żonę. Z kolei poczciwy Roger, odwieczny przyjaciel Molly, zaczyna przychylnym okiem patrzeć na Cynthię, co Molly (jak łatwo się domyśleć!) bardzo przeżywa. Jakby tego było mało okazuje się, że Cynthia nie jest wolna, bo kiedyś pan Preston pożyczył jej 20 funtów, a dziewczyna pisała do niego listy. Molly postanawia odzyskać epistoły i sama staje się obiektem miejscowych plotek... A to jeszcze nie koniec!

Angielskie pisarki XIX wieku zawsze zaskakują mnie swoją umiejętnością obserwacji ludzkich zachowań i kreacją postaci. Tym razem jest równie dobrze. Bohaterowie budzą naszą sympatię, niechęć, niektórym kibicujemy innym życzymy by skręcili nogę na wertepach, takich emocji szukamy w dobrych obyczajówkach! Gaskell pisze bardzo dobrze, kreśli żywe i ciekawe portrety ludzi, a przy tym nie wdaje się w zbyt drobiazgowe opisy i oceny. Wydarzenia są idealni rozłożone w czasie- gdy jedna sprawa się rozwiązuje, pojawia się kolejne, a spiętrzenie innej sięga zenitu. Gaskell przez blisko tysiąc stron zaskakuje czytelnika kolejnymi wydarzeniami i rozwiązaniami sytuacji  i choć czytając mówiłam sobie "a pewnie się okaże, że ona już jest zaręczona" i tak ciekawił mnie sposób rozwiązania intrygi. Nastrój powieści przypomina trochę to co znamy z historii Austen i Bronte, jest Anglia,są rodzinne interesy, swatanie, ploteczki starych panien i dyskusje o fasonach czepków, ale jest też prawdziwe życie i poświęcenie sprawom ważnym. którego nośnikiem jest doktor Gibson. Bohaterowie są mimo noszenia czepków i fraków bardzo dzisiejsi...może to zasługa języka, który nie jest archaiczny-np. Molly mówi, że ojciec się wścieka, a nie wpada w furię itp. Jeśli tak pisała Gaskell to fantastycznie, bo książka nie jest napuszona i sztuczna, jeśli taki język przekładu jest zasługą tłumaczki,należą się jej brawa  za uczynienie powieści z połowy XIX wieku nie tylko nadającą się do czytania, ale żywą. Przede mną "Ruth" tej samej autorki, powieść ukończoną, więc pewnie i bardziej dopracowana, a i krótsza... Choć co to jest kilkaset stron w jesienne popołudnie?

 Elizabeth Gaskell, "Żony i córki". Świat Książki. Warszawa 2012.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz