środa, 20 maja 2015

"Inicjały zbrodni" nowe winy w starych dekoracjach

Przyznam, że w gdy w ubiegłym roku pojawiła się informacja o wydaniu nowej książki z Herkulesem Poirot, byłam bardzo sceptyczna. Są pewnie wzorce, które nawet umiejętnie odtwarzane pozostają zaledwie imitacją. Dlatego długo trwało nim zdecydowałam się na lekturę "Inicjałów zbrodni", napisanych przez wybraną przez rodzinę Christie, Sophie Hannah (poprzednich książek Hannah nie czytałam, ale pamiętam, że biblioteczni wielbiciele thrillerów psychologicznych cenili ją). Bohaterowie Christie są kreśleni charakterystycznie, ale zwięźle, intryga jest potwornie logiczna i jej rozwiązanie zawsze jest przyjemnością obcowania ze świetnie zbudowaną konstrukcją przyczyn, skutków i psychologii. Do tego leciutki humor i dystans. Szalenie trudne do powtórzenia! Szczerze mówiąc wątpię, by komukolwiek to się udało, bo musiałby wygrać z samą Christie. Mimo wszystko bardzo się starałam mieć dobre nastawienie:
"zaskocz mnie!" pomyślałam, ba!prosiłam!I nie zaskoczyło...

Historia toczy się w Londynie w latach 30, w ulubionej kafeterii Poirot spotyka dziewczynę przekonaną, że stanie się ona ofiarą morderstwa. Jednocześnie w eleganckim hotelu zostaje popełnione potrójne zabójstwo, a w ustach ofiar znajdują się spinki do mankietów z inicjałami. Poirot jest przekonany, że te sytuacje są powiązane i próbuje do tego przekonać Catchpoola, policjanta ze Scotland Yardu, którego wspiera w prowadzaniu śledztwa. Słowo wspiera nie najlepiej oddaje charakter tej znajomości, bo detektyw cały czas poucza swego towarzysza. Ślady łączące ofiary hotelowej zbrodni i tajemniczą kobietą doprowadzają do niewielkiej miejscowości, w której przed laty doszło do skandalu oraz tragicznej śmierci pastora i jego żony. Ofiary morderstwa, kobieta z kawiarni, a także uznana malarka, na którą w trakcie dochodzenia pada podejrzenie, okazują się mieszkańcami miasta, powiązanymi z tragiczną parą zawiłymi relacjami. Poirot dochodzi do prawdy, wyłuszczając ją na ostatnich stronach.Brzmi znajomo? Tak. Ale poza pomysłem, liczy się jeszcze wykonanie.
 
To, co rzuca się w oczy już  na początku, to objętość książki. Christie pisała kryminały na ok 200 stron, to akurat tyle by utrzymać uwagę czytelnika i nie rozmieniać się na drobne w opisie. Hannah napisała  ponad 350 stronicową, przegadaną i miejscami nużącą książkę. A nikt mi nie wmówi, że czytelnik kryminału ma się nudzić. Poirot gada jak nakręcony, nawet gdy myśli, to i tak mówi-gdzie wyciszenie, "porządek i metoda"? Jest przy tym pyszałkowaty do granic i pretensjonalny, bo stanowczo zbyt często mówi o sobie w trzeciej osobie. Catchpoola ciągle poucza, przepytuje i udowadnia mu swoją wyższość. Owszem, przedstawiciel Yardu nie jest zbyt lotny, poza tym nie lubi widoku zwłok, ale musi być bardzo gapowaty, by nie przerwać tych ciągłych połajanek i przechwałek. O ile Hastnigsa Agatowy Poirot traktował jak równego sobie, czasem tylko życzliwie udowadniając mu błędy w dedukcji, o tyle tu Poirot zachowuje się jak primadonna w przedszkolu, a policjanta to traktowanie wcale nie uwiera- widocznie lubi być popychadłem. Intryga się zapętla, ale o ile w przypadku zagadek Christie myślałam z podziwem, że autorka wszystko zaskakująco i zgrabnie dopasowała, o tyle tu rozwiązanie jest naciągane, bo czytelnik już 150 stron wcześniej domyśla się w czym tkwi podstawowy trop i dziwi się, że bohaterom dotarcie do prawdy zajmuje tak wiele czasu- czyżby jednak nie dało się mówić i myśleć jednocześnie?! I wreszcie słynna mowa końcowa Poirota- w książkach Christie była to scena jednego aktora, który ujawniała swoje podejrzenia i dochodził do sedna, u Hannah to kolejny przegadany monolog napuszonego właściciela małych szarych komórek, przerywany dopowiedzeniami zaskakująco szczerego i chętnego do zwierzeń mordercy/morderczyni. Szkoda!

 Książka, która miała być swoistym hołdem dla Christie i tradycji jej powieści, jest ewidentnym dowodem wszystkich win i kalek współczesnego kryminału. Nieznośne przegadanie, przez które nerw dramatyczny rwie się kilka razy. Samotny,  nierozumiany geniusz (wcale się nie dziwię, że Poirot nie ma przyjaciół, kto chciałby się zadawać z takim napuszonym sobkiem!). Policjant  z traumą z dzieciństwa, bo Catchpoolowi kazali kiedyś oglądać zwłoki dziadka, z czym ten ponad trzydziestoletni facet nadal nie umie sobie poradzić (skandynawska szkoła uczy, że bez traumy z dzieciństwa nie ma dziś bohatera, ale po co pchać się do angielskiej policji, mając takie doświadczenia?!). To, co mamy na co dzień we współczesnych powieściach kryminalnych, osadzone zostało przeszłości. Tyle.Nie wystarczy, gdy ktoś chce się mierzyć w Agatą, która w swoich książkach była nie tyle wierna kanonom sobie współczesnych (bo te łamała), co własnemu pomysłowi. Powtórzę:szkoda!Pozostał tylko zwiastun książki- stylowy, choć też ociupinkę za długi....

Sophie Hannah, "Inicjały zbrodni". Przeł. Łukasz Małecki. Wydawnictwo Literackie. Kraków 2014.

2 komentarze:

  1. ach jaka szkoda... W końcu co mistrzem nie zostaje byle kto ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. I lepiej być twórcą oryginalnym niż się podszywać pod niedoścignionych mistrzów:)

    OdpowiedzUsuń