Ostanie dni 1938 roku. Ekscentryczna nestorka rodu Wirydianna Korzycka postanawia zakończyć swoje długie i ciekawe życie, a przed śmiercią jeszcze raz zobaczyć krewnych i potencjalnych spadkobierców. Do dworku pod Zbąszyniem przyjeżdżają więc autorka modnych romansów z córką, benedyktyn, urzędnik dyplomatyczny, lekarz, wdowa po pocztowcu, utracjusz z piękną żoną i sekretarka ze skłonnością do hazardu. Po uroczystej kolacji, podczas której ciotka każdemu z krewnych zdążyła powiedzieć coś złośliwego i nieprzyjemnego, zaczyna się śnieżyca. Służba dostała wychodne, dwór jest odcięty o świata i elektryczności, więc gdy następnego dnia okazuje się, że ciotka i dyplomata zostali zabici, jedynym logicznym wyjaśnieniem spawy jest myśl, że wśród gości znajduje się morderca. Kto ma największą szansę na spadek i zarazem motyw? Kto najwięcej ukrywa, a kto nie jest tym, za kogo się podaje?
Motyw zamkniętego pokoju, czy w tym wypadku odciętego od reszty świata dworu, jest jedną z moich ulubionych kryminalnych klisz. Szwechłowicz bardzo wdzięcznie gra tą znaną, ale absolutnie nie zgraną konwencją. Ograniczona liczba podejrzanych, przerzucanie motywów i powolne odsłanianie tajemnic, których krewni i powinowaci baronowej mają sporo, to wszystko sprawia, że książkę czyta się naprawdę świetnie. Bohaterowie są charakterystyczni, na ile trzeba tajemniczy, na ile warto sympatyczni; podbiła mnie Basia, córka pisarki, ze swoim egzaltowaniem przystającym podlotkowi, a jednocześnie bardzo żywą inteligencją i spostrzegawczością. Bardzo spodobał mi się też benedyktyn ojciec Herbst, który stał się samozwańczym śledczym oraz wnikliwym obserwatorem ludzkich poczynań.
O ile przy "Tajemnicy szkoły dla panien" trochę marudziłam na brak napięcia, o tyle "Ostatnia wola" ma swój wewnętrzny nerw i naprawdę trudno książkę odłożyć. A to, co było dobre w debiucie, w kolejnej powieści znów się pojawia i dodaje historii smaczku. Mamy bowiem znów mały rzut historyczny: za chwilę zacznie się 1939 rok, więc bohaterowie przebąkują coś o niebezpieczeństwie, pojawiają się cienie walki wywiadów i wzmianki o wolnym Gdańsku. Jest trochę o polskich filmach i gwiazdach kina okresu międzywojennego. I jest o literaturze dla kucharek, którą pisze i na której zarabia Urszula, więc Szwechłowicz wrzuca kamyczek do ogródka dyskusji o literaturze popularnej. Urszula pisze romanse w odcinkach, zdając sobie sprawę z ich miernej wartości literackiej, a nawet szkodliwości społecznej (w opowieść zostaje wpleciona recenzja jej twórczości i krytyka kobiecych powieści). Jednocześnie czytelnik dowiaduje się, że poezja (którą pisała wcześniej) nie sprzedawała się, a kobieta ma na utrzymaniu córkę i nie nakarmi jej satysfakcją z tworzenia wysokiej literatury...Ciekawe.
Zazwyczaj mówi się, że druga książka bywa gorsza od pierwszej; w tym wypadku jest inaczej.Łyknęłam ten kryminał retro szybko i ze smakiem. I ciekawe, co będzie dalej (może przełom lat 20 i 30?), bo takiego pióra nie powinno się odkładać na zbyt długo.
Joanna Szwechłowicz, "Ostatnia wola". Wyd.Prószyński i Spółka. Warszawa 2015.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz