Powieść bardzo romantyczna. I nie mogłoby być inaczej,
skoro jej bohaterami są kobieta fatalna okresu romantyzmu-Delfina Potockiej,
romantyczny wieszcz Zygmunt Krasiński i jego (chyba niemniej z całej trójki
romantyczna) żona Eliza z Branickich. Jeśli komuś romantyzm kojarzy się z cierpieniem,
przeżywaniem patriotycznych uczuć z dala
od ojczyzny i rozdarciem: to jest książka idealnie wpisująca się w to postrzeganie romantycznego świata.
Bohaterowie są nad wyraz romantycznie nieszczęśliwi. Delfina, poślubiona okrutnemu Potockiemu w końcu odzyskuje wolność, romansuje z paroma panami i przyjaźni się z Chopinem (bo on jest już tak wycieńczony chorobą i związkiem z Sand, że romansować nie ma sił). Zygmunt, zakochany w Delfinie, pisze do niej listy i żeni się z Elizą, a poza tym cały czas nie może się uwolnić od wpływu ojca (tego, który zabronił mu iść do powstania, co Krasiński przeżywał do końca życia). Eliza, najpierw młoda panna, która nie chce wyjść za obcokrajowca, ślub bierze z miłości i wiary, że z poetą będzie szczęśliwa. Ale zamiast wymarzonego szczęścia ma marudnego męża, który cały czas romansuje z jej ciotką… Oczywiście, jak wiemy, ze szkoły Zygmunt doceni dobroć swej żony, ale chyba trochę za późno. Nie kryję złośliwości, ponieważ bohaterowie „Dysonansu” bardzo mnie irytowali. I trudno się dziwić, że Wielka Emigracja nie odniosła spektakularnego sukcesu politycznego, skoro nawet ze swoją codziennością nie radziła sobie za dobrze. Poza tym rozmowy o Polsce, które prowadzą książę Czartoryski i generał Krasiński są tylko wydumanymi rojeniami, a nie propozycjami działań. Wspominany jest Mickiewicz i szarlatan Towiański, ale dyskutanci nie chcą ani pomóc, ani przeszkodzić w inicjatywach Koła Sprawy Bożej. Temu nastrojowi maruderstwa (przepraszam: melancholii i nostalgii) odpowiada narracja książki. Wg opisu okładkowego: poetycka i zwiewna, wg mnie nużącą. Rozumiem oddanie ducha epoki, ale romantyzm to nie tylko melancholijne opowieści i westchnienia, to bunt, rewolucja i chęć burzenia zastałego porządku (czy nie o tym pisał Krasiński?). Romantyzm to bardzo złożona epoka, której nie można ograniczyć do wzdychania i cierpienia, a poszerzenia perspektywy czasów, które są dla nas kulturotwórcze- zabrakło. Autorka nie próbuje oceniać swoich bohaterów, choć ich stanom emocjonalnym poświęca dużo miejsca (każdy z nich jest w gruncie rzeczy postacią tragiczną i głęboko zranioną, która powinna budzić w nas współczucie). Świat połowy XIX wieku jest odmalowany bardzo umiejętnie- opisy sklepów, wizyty u zębnika, elegancja salonów- to wszystko zasługuje na uznanie, jednak czułam pewien przesyt, przerost formy nad treścią, a to nie kojarzy mi się ze sztuką romantyczną. Czy założeniem autorki było szczegółowe opisanie romantycznych drgnień duszy w opozycji do marzeń o wcieleniu poważnych idei, z którymi winny się kojarzyć wyzwoleńcze ruchy drugiej połowy XIX wieku? To już chyba nadinterpretacja.
Bohaterowie są nad wyraz romantycznie nieszczęśliwi. Delfina, poślubiona okrutnemu Potockiemu w końcu odzyskuje wolność, romansuje z paroma panami i przyjaźni się z Chopinem (bo on jest już tak wycieńczony chorobą i związkiem z Sand, że romansować nie ma sił). Zygmunt, zakochany w Delfinie, pisze do niej listy i żeni się z Elizą, a poza tym cały czas nie może się uwolnić od wpływu ojca (tego, który zabronił mu iść do powstania, co Krasiński przeżywał do końca życia). Eliza, najpierw młoda panna, która nie chce wyjść za obcokrajowca, ślub bierze z miłości i wiary, że z poetą będzie szczęśliwa. Ale zamiast wymarzonego szczęścia ma marudnego męża, który cały czas romansuje z jej ciotką… Oczywiście, jak wiemy, ze szkoły Zygmunt doceni dobroć swej żony, ale chyba trochę za późno. Nie kryję złośliwości, ponieważ bohaterowie „Dysonansu” bardzo mnie irytowali. I trudno się dziwić, że Wielka Emigracja nie odniosła spektakularnego sukcesu politycznego, skoro nawet ze swoją codziennością nie radziła sobie za dobrze. Poza tym rozmowy o Polsce, które prowadzą książę Czartoryski i generał Krasiński są tylko wydumanymi rojeniami, a nie propozycjami działań. Wspominany jest Mickiewicz i szarlatan Towiański, ale dyskutanci nie chcą ani pomóc, ani przeszkodzić w inicjatywach Koła Sprawy Bożej. Temu nastrojowi maruderstwa (przepraszam: melancholii i nostalgii) odpowiada narracja książki. Wg opisu okładkowego: poetycka i zwiewna, wg mnie nużącą. Rozumiem oddanie ducha epoki, ale romantyzm to nie tylko melancholijne opowieści i westchnienia, to bunt, rewolucja i chęć burzenia zastałego porządku (czy nie o tym pisał Krasiński?). Romantyzm to bardzo złożona epoka, której nie można ograniczyć do wzdychania i cierpienia, a poszerzenia perspektywy czasów, które są dla nas kulturotwórcze- zabrakło. Autorka nie próbuje oceniać swoich bohaterów, choć ich stanom emocjonalnym poświęca dużo miejsca (każdy z nich jest w gruncie rzeczy postacią tragiczną i głęboko zranioną, która powinna budzić w nas współczucie). Świat połowy XIX wieku jest odmalowany bardzo umiejętnie- opisy sklepów, wizyty u zębnika, elegancja salonów- to wszystko zasługuje na uznanie, jednak czułam pewien przesyt, przerost formy nad treścią, a to nie kojarzy mi się ze sztuką romantyczną. Czy założeniem autorki było szczegółowe opisanie romantycznych drgnień duszy w opozycji do marzeń o wcieleniu poważnych idei, z którymi winny się kojarzyć wyzwoleńcze ruchy drugiej połowy XIX wieku? To już chyba nadinterpretacja.
Brakowało mi czegoś w tej książce- poezji! Czystej siły, która odkupi
winy bohatera i przypomni, że jest on nie tylko uwikłanym w nieszczęśliwe relacje mężczyzną, ale także twórcą. Włącznie w treść
kilku wyjątków z wierszy Krasińskiego i paru jego listów to za mało, by zbudować
postać artysty, który jakby nie patrzeć
jest zaliczany do polskich wieszczów. Być może wytłumaczeniem tego ograniczenia cytatów jest fakt, że polska autorka
napisała książkę o polskich emigrantach, po angielsku i dla kanadyjskiego czytelnika; siłą rzeczy wyimki z twórczości nie byłyby dla ludzi z innego kręgu
zrozumiałe i rozpoznawalne. Z drugiej
strony- czytelnik z obcego obszaru kulturowego niewiele się dowie o pracy
pisarskiej Krasińskiego, bo on w powieści nie pisze niczego poza listami. Owszem, cierpi, owszem przeżywa, tęskni
na ojczyzną (siedząc w słonecznej Nicei,
mając pod bokiem żonę i kochankę), ale
twórczego szału, ba! nawet iskry jakoś w nim nie ma. Jest tylko niezdecydowany
facet, który ani nie docenia swojego rodzinnego szczęścia domowego, ani nie ma na tyle odwagi, by ten stan
rzeczy zmienić. Nigdy nie przepadałam za
Zygmuntem. Po tej książce, nie przepadam
jeszcze bardziej. I utwierdzam się w przekonaniu, że miłość romantyczna nie jest uczuciem, którego należy sobie (i innym) życzyć;)
Ewa Stachniak, "Dysonans". Przeł. Anna Przedpełska-Trzeciakowska. Wyd. Świat Książki. Warszawa 2009.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz