środa, 14 września 2016

"Dziewczyna jak ocet" zakończenie jak landrynka

"Katarzyną trudno jest być, że tak powiem,
Szekspir imię to obciążył bowiem
Jak ołowiem.
Że nieznośna,
Że złośliwa,
Że pyskata-
I co gorsze, przełożono to na wszystkie mowy świata." 
Napisał Ludwik Jerzy Kern. Katarzyna z "Poskromienia złośnicy" to (nie tylko ze względu na imię) bohaterka bardzo przeze mnie lubiana. Projekt Szekspir, czyli pomysł, by znani pisarze zmierzyli się z fabułami mistrza ze Stradfordu jest ciekawa, więc po "Dziewczynę jak ocet" sięgnęłam ze sporymi nadziejami.  Książkę czyta się błyskawicznie, bo szczęśliwie nie jest tak modnym teraz grubasem, związki z komedią Szekspira są łatwe do wychwycenia, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że powieść Tylor jest znacznie bardziej uładzona niż dzieło sprzed wieków. Szekspir szokował, a reżyserzy do dziś bawią się stereotypami płci w jego dziele, natomiast Anne Tyler serwuje nam raczej banalną historię i boleśnie słodkim zakończeniem. 

Kate Battista zrezygnowała ze studiów i pracuje jako pomoc przedszkolna- choć nie uważa, że ma talent pedagogiczny, dzieci ją lubią. Ojciec, szalony naukowiec, nie wyobraża sobie bez niej życia (kto nosiłby mu do laboratorium zapominanie notorycznie kanapki?), młodsza siostra Bunny nie zawraca sobie nią głowy, bo w głowie ma chłopaków. Kate pieli ogródek, karnie nosi kanapki, stara się jakoś ograniczyć głupie zachowania siostry, której brak matczynej ręki.Czy jest złośnicą? Nie! Co więcej, gdy ojciec proponuje, by dla zmylenia urzędu imigracyjnego wyszła za mąż za emigranta z Europy wschodniej, bez którego nauka pogrążyłaby się w upadku, Kate nie rzuca talerzami, nie wbija obcasa w stopę narzeczonego... Nie zniechęca jej nawet afera z myszami, których łapanie staje się istotniejsze niż ślub. Na finał Kate wygłasza monolog (musi być monolog na finał!) o tym jak wrażliwymi istotami są mężczyźni, a potem wszyscy żyją długo i szczęśliwie, o czym zapewnienia nas krótki i przewidywalny epilog... Oczywiście, po drodze pojawiają się rozmowy między Kate a jej ojcem, w których doktor Battista przypomina córce o jej szczęśliwym dzieciństwie i kochającej matce, jednak mimo tego historia Kate jest zaledwie  siódmą wodą po kisielu szekspirowskiej Katarzyny. Brakuje mi w tej bohaterce charakteru, chęci samostanowienia, ikry... Z drugiej strony, tak jak Kate jest ubogą krewną Kaśki, tak Piotr (zwany przez rodzinę "Pioderem") jest cieniem Petruchia. Zamiast faceta, który sztuczkami i wdziękiem obłaskawia sekutnicę, jest misiowaty naukowiec, który spokojnie i bez sprzeciwu zgadza się ożenić z córką pracodawcy dla zyskania amerykańskiego obywatelstwa. I jemu brakuje szekspirowskiego temperamentu, ale jaka złośnica, taki poskramiacz: nie tyle treser lwów, co trener cyrkowych pcheł.Tam, gdzie wielki dramaturg plótł cienką nic intrygi, mamy wyłożone wprost działanie przyczyny i skutku.  

Książkę czyta się bez emocji i większego zaangażowania i szkoda, że opowiedziana na nowo historia złośnicy nie jest wcale nowatorska. Poza tym daje boleśnie jednoznaczne zakończenie. A ja, jakem Katarzyna, jestem pewna, że Kasieńka w swoim wielkim monologu o wyższości mężczyzn nad kobietami, mruga do widza!Choć poskromiona, nie jest złośnicą zagłaskaną na śmierć (a i Petruchio nie z tych, co im zależy na słodkiej i nudnej żonce) i podejrzewam, że tego Szekspir był świadomy. Tu tego mrugnięcia do czytelnika zabrakło. 

Anne Tyler, "Poskromienie złośnicy. Dziewczyna jak ocet." Przeł. Łukasz Małecki. Wyd. Dolnośląskie.Wrocław 2016.


Była kiedyś (również amerykańska) młodzieżowa wersja "Poskromienia złośnicy"... Tańczenie na ławkach zawsze dobrze wygląda;) i wymaga pewnego zaangażowania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz