niedziela, 11 września 2016

"Matylda", teatr i handlarze marzeniami

Matylda, córka Wiktorii, zamiast  zgodnie z rodzinna tradycją prowadzić aptekę, marzy o aktorstwie. Teatr jest jej idealną rzeczywistością, a film-marzeniem. I choć tragiczne wydarzenia rodzinne sprawią, że świat wokół niej bardzo się zmieni, dziewczyna zdecyduje się zrealizować swoje sny. Sny złudne i naiwne... Zgodnie z zasadą, iż strzelba z pierwszego aktu musi wypalić w trzecim, jeśli Matylda ostrzega głupiutką przyjaciółkę o tym, że handlarze żywym towarem często podają się za filmowców i żerują na naiwności dziewcząt, wiadomo, że proceder handlu kobietami dotknie bohaterki. Nie, nie uprzedzam faktów i nie spojleruję: sprawa śmierdzi na kilometr i właściwie cały czas czekałam kiedy sytuacja się tajemniczym Michałem i jego wujem się wyjaśni.

Przewidywalność jest, niestety, sporym mankamentem tej powieści. Konstrukcyjnie książka dziwi proporcjami poszczególnych części. Wstęp jest raczej krótki, a przecież do wyjaśnienia pozostaje kilka dość zawikłanych rodzinnych spraw (losy Wiktorii po pojawieniu się jej pierwszej miłości, małżeństwo z Antonim), natomiast zakończenie rodzi się dosłownie na dwóch ostatnich stronach. Dochodząc do (moim zdaniem kulminacyjnej!) sprawy pewnego oszustwa, ze zdziwieniem sprawdzałam, że do końca zostały mi 2-3 strony. I rzeczywiście budowane napięcie rozpierzcha się nagle, a losy Matyldy zostają po prostu urwane i zawieszone, więc finał  bardzo mocno traci. Szkoda.  Za plus można uznać ładne historyczne tło Krakowa lat trzydziestych, z którego czasem uśmiecha się Osterwa, czasem Pola Negri i czasem, niestety, niemiecka propaganda rodzących się nazistowskich Niemiec. Matylda, przedstawiona w powieści o losach Wiktorii jako dziecko krnąbrne i rozpieszczone, niewiele się zmienia. Jako dorosła kobieta nadal jest nastawiona na swoje potrzeby i nie słucha rozsądnych rad, chociaż może pod wpływem rad przyszywanego brata oraz wypadków jeszcze się zmieni... Jestem istotą konsekwentną, więc jak już zaczęłam serię, to pewnie sięgnę i po koleją część- autorka nie zdradza kim będzie kolejna tytułowa bohaterka- Weronika. To jest książka typu czasoumilacz i takie pozycje są potrzebne, choć przewidywalność fabuły może okazać się męcząca. I jeszcze słowo na temat okładki- modelka na niej ma nawet jak na standardy wyemancypowanych krakowianek roku 1931 za krótką spódnicę ;)

 Lucyna Olejniczak, "Matylda". Wyd. Prószyński i Ska. Warszawa 2016.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz