Kiedy przeczytałam zapowiedź książki o klubie czytelniczym i ratowaniu
biblioteki nie mogłam się (co oczywiste!) doczekać. I się
doczekałam, przeczytałam i powiedzieć mogę z czystym sumieniem, że
książka Lee jest sympatyczną lekturą, po której nie najdą czytelnika
żadne głębsze refleksje, ale jeśli lubi się obyczajówki z biblioteką w
tle, przeczytać można.
W małym amerykańskim miasteczku Cherico (które autorka
stworzyła specjalnie na potrzeby powieści) działa biblioteka kierowana
przez dobiegającą trzydziestki, pełną misji bibliotekarkę Maurę Beth Mayhew.
Ponieważ miasteczko jest małe, siłą rzeczy i czytelnictwo do ogromnych
nie należy, dlatego radni chcą odmówić finansowania placówki.
Bibliotekarka postanawia udowodnić, że biblioteka jest miasteczku
potrzebna i w ciągu pół roku podnieść statystyki czytelnicze. Robi to dzięki Wiśniowemu Klubowi Książki, spotkaniom czytelników, na których można nie
tylko w niezobowiązującej atmosferze porozmawiać o literaturze, ale
także coś zjeść. W działania Klubu zaczynają się z czasem angażować
kolejni mieszkańcy- lokalna celebrytka kucharka Becca, dawna
nauczycielka, restauratorka i nowi mieszkańcy, którzy w Cherico maja spędzić
emeryturę... I tak oto dostajemy krzepiącą powieść o tym jak to dla dobra i
wspólnego pożytku ludzie potrafią się zjednoczyć i działać razem na
rzecz kultury. A poza tym każdy z tych wspomagających bibliotekę i bibliotekarkę ma
swoje życie i czytelnik może te mniej czy bardziej ciekawe ludzkie historie poznać. Oczywiście bez uroczego anglisty, który zakochuje się w bibliotekarce od pierwszego
wejrzenia nie byłoby historii (Niech ktoś napisze o bibliotekarce, która staje się obiektem westchnień...czy ja wiem? włoskiego mafioza, światowej sławy neurochirurga, Jamesa Bonda albo właściciela pól naftowych...Anglista! no, bez żartów!;).
Opowieść o
mieszkańcach, którzy biorą sprawy w swoje ręce może nieco po
pozytywistycznemu krzepić. Główna bohaterka jest połączeniem Siłaczki
(choć sama uważa się bardziej za Scarlett) z Anią z Zielonego Wzgórza-
gdy trzeba zdeterminowana i pewna siebie, gdy można romantycznie
pląsająca z rozpuszczonymi rudymi kędziorami między półkami i katalogami nowości w swoim pomalowanym na
liliowo mieszkanku.
I jeszcze mała złośliwostka, by nie było za słodko i wiśniowo, autorka w przedmowie dziękuje bibliotekarzom za fachową wiedzę, w którą ją wyposażyli... fachowej wiedzy w książce nie ma, za to "romansidła i harlequiny tak my bibliotekarze mówimy na te powieści" obwieszcza Maura zaskoczonej "technicznymi terminami" czytelniczce;). Lee niczego nikt nie odkrywa, wielkiej literatury nie tworzy, ale historie czytelników i bibliotekarki czyta się lekko, szybo i jako czytadło na długi wieczór książka dobrze się sprawdza. I warto wierzyć, że tak zaangażowani czytelnicy to nie tylko fikcja literacka.
I jeszcze mała złośliwostka, by nie było za słodko i wiśniowo, autorka w przedmowie dziękuje bibliotekarzom za fachową wiedzę, w którą ją wyposażyli... fachowej wiedzy w książce nie ma, za to "romansidła i harlequiny tak my bibliotekarze mówimy na te powieści" obwieszcza Maura zaskoczonej "technicznymi terminami" czytelniczce;). Lee niczego nikt nie odkrywa, wielkiej literatury nie tworzy, ale historie czytelników i bibliotekarki czyta się lekko, szybo i jako czytadło na długi wieczór książka dobrze się sprawdza. I warto wierzyć, że tak zaangażowani czytelnicy to nie tylko fikcja literacka.
Ashton Lee ,"Wiśniowy Klub Książki". Miedzy słowami/ Znak. Kraków 2013.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz