Powojenna rzeczywistość Gdańska reprezentowana przez polskiego chłopca splata się z czasem Wolnego Miasta, który reprezentuje Niemka, wdowa po kompozytorze Erneście Teodorze Hoffmannie, Greta. Chłopiec dorasta, ona wspomina, a wspomnień ma wiele, bo jej mąż przed wojną kupił niedokończoną partyturę opery Wagnera i większość swoich sił twórczych włożył w to, by ją dopracować, a potem wiele poświecił by partytura nie trafiła w ręce nazistów. I tak te historie chłopca, (którego ojciec był w AK) i kobiety, muzykalnej, szczęśliwej w małżeństwie, ale coraz bardziej odczuwającej skutki rodzącego się nacjonalizmu, łączą się i mieszają, tworząc wielowątkową i bardzo sprawnie prowadzoną powieść. Przeważają opowieści Grety, urozmaicone czasem paroma uwagami o Rilkem, do którego wierszy Ernest Teodor tworzył pieśni lub wtrąceniami o niemieckich filozofach, karmicielach kultury. Odrębną sprawą jest pojawiający się w historii pamiętnik starego Francuza, który niegdyś mieszkał w oficynie. Pamiętnik czy raczej zapiski mordercy i wykolejeńca pojawia się przypadkiem, nic do historii nie wnosi i tylko mgli obraz głównych wątków...
Bo tych wątków tu sporo, z jednej strony opowieść o wielonarodowym mieście, którego już nie ma, a poznaje je polski chłopiec dzięki opowieściom Niemki. To też opowieść o miłości Grety i Ernesta Teodora i ich wspólnych muzycznych tajemnicach. Wreszcie jest historia o muzyce, jako sile i idei, która z jednej strony łączy ludzi (miłość Grety i jej męża), ale może też przeradzać się w obsesję. I ta obsesja, choć często między wierszami, wypełnia całą powieść. Spotkałam się z opinią, że to książka dla wybranych erudytów, nie zgadzam się z tym, bo czyta się całkiem szybko, a nadzwyczajnej erudycji do czytania nie potrzeba. Oczywiście, pojawiają się nawiązania do sonetów Rilkego czy dramatów muzycznych Wagnera i podnoszą wartość samej historii, ale nie są one podane w sposób wymagający od czytelnika tropienia i łamania sobie głowy. Poza tym te erudycyjne wątki kultury uznanej za wysoką nie wychodzą poza stereotypowe rozumienia i podstawowe wiadomości. Sam Wagner wychyla się od czasu do czasu z kulis historii i to jako postać bardzo uproszczona-germanofil,który w linii prostej prowadzi do nazizmu. Takie patrzenie na kompozytora, poetę i dramaturga spłyca jego tragiczne i pełne niespełnienia życie, z drugiej utwierdza stereotypowe myślenie o autorze patetycznych fraz, w które zasłuchiwał się Hitler. A może zacząć pisać nim z większą otwartością umysłu i ucha? Z kolei postać Ernesta Teodora Hoffmanna prowadzić może pewną erudycyjną ścieżką do niemieckiego kompozytora, pisarza,dyrektora teatrów, urzędnika i człowieka wielu talentów,autora "Dziadka do orzechów", Ernesta Teodora Amadeusza Hoffamanna (o którego muzykolodzy spierają się, bo jedni uważają, że jego "Ondyna" była pierwszą opera romantyczna, podczas gdy inni uznają za nią "Wolnego strzelca"). Choć sam Ernest Teodor mówi, że nie jest krewnym tamtego Hoffmanna, ta zbieżność nazwisk nie może być nieistotna. Wątpię, by autor tej klasy co Huelle używał historycznego nazwiska od tak sobie... To tak jakby nazwać postać Fryderykiem Chopinem, uczynić z niego pianistę i odżegnywać się od TEGO Chopina. Powieściowy Hoffmann choćby przez to, że pracuje nad opera o Szczurołapie łączy się z romantykiem niemieckim, który w swym najsłynniejszym utworze ukazywał walkę z myszami. Łączą ich gryzonie, a może i coś więcej:)
Zwolennicy Pawła Huelle na pewno docenią sposób pisania- to jak opowiada historie, w jaki sposób je ze sobą splata, jak teraźniejszość i przeszłość przenikają się w postaciach i ich zachowaniach, a te są naprawdę interesujące! I powiem to raz jeszcze, nie jest to książka wymagająca erudycji uczestnika Wielkiej Gry! Wymaga jedynie chęci wejścia w trochę inny świat. "Śpiewaj ogrody" to powieść o miłości, dojrzewaniu, współistnieniu kultur polskiej, niemieckiej i Kaszubskiej oraz o muzycznej pasji.. a pasja jak wiadomo ma w swój sens wpisane cierpienie.
Paweł Huelle, "Śpiewaj ogrody." Wyd. Znak. Kraków 2014.
PS Bez Wagnera przy takiej książce się nie obejdzie! Nie jestem wielką fanką tego twórcy, ale zgadzam się z Rossinim, że ma ciekawe momenty;) Oto jeden z nich...a przy okazji kłam zadany twierdzeniu, że nie istnieje coś takiego jak aktorstwo operowe. Panie Kaufmann, nawet jako Lohengrin w dresie, broni się Pan!
PS Bez Wagnera przy takiej książce się nie obejdzie! Nie jestem wielką fanką tego twórcy, ale zgadzam się z Rossinim, że ma ciekawe momenty;) Oto jeden z nich...a przy okazji kłam zadany twierdzeniu, że nie istnieje coś takiego jak aktorstwo operowe. Panie Kaufmann, nawet jako Lohengrin w dresie, broni się Pan!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz