Melina. Tak na to miejsce
mówiła koleżanka ze starszego roku polonistyki. Miejsce, gdzie
dziewczynki z dobrych domów z fortepianem i bogatą biblioteczką nie powinny się same
zapuszczać. Stary budynek za rzędem bloków, wejście ukryte za parkingiem dla
pracowników Ekonomika, małe drzwi z żelazną kratą. Od wejścia wyziew kurzu, butwiejących desek i ton papieru. Cieszyłam
się, że szłyśmy tam razem, bo samej byłoby trochę nieswojo... Gdy
przekroczyłyśmy próg z cichym, sztubackim „dzień dobry”, wiedziałam, że mi się
tam spodoba! Z zagraconego korytarza (we wnęce obok drzwi tapicerowali
meble)wchodziło się do pokoju, a potem do kolejnych ułożonych w amfiladzie
pomieszczeń, które były od podłogi po sufit zapełnione książkami. Gdzieniegdzie kartka przypięta pinezką, że tu
jest historia sztuka, tu literatura polska, a tu wojskowość. Taborecik do
zdejmowania tomów z wyższych półek stal tam, gdzie go akurat postawił ostatni
użytkownik. I hulaj dusza, szukaj bibliofilu!
W melinie można było przepaść na długie godziny-często chodziłyśmy tam w okienku całą grupką, w środku rozdzielałyśmy się, by po jakimś czasie, już za drzwiami, gdy oczy przyzwyczaiły się do dziennego światła, pokazać sobie zdobycze. Kupowanie w melinie było rodzajem polowania albo poszukiwania skarbów. I nie chodziło tu o żadne białe kruki, ale o lektury na kolejne zajęcia(wydania Biblioteki Narodowej brane za grosze w ciemno!), albo dawno niewznawiane wydania czegoś, na co miało się ochotę. Kiedyś wyniosłam stamtąd dwa tomy „Nędzników”, na których naszła mnie chętka, a biblioteka instytutowa odrzuciła rewers. Dzieło Hugo było w zaskakująco dobrym stanie i to mnie trochę zaskoczyło, bo w melinie nie liczyła się okładka, papier i wydanie, książki po prostu były i to stanowiło o ich wartości. Wszyscy-kupujący i sprzedający- zachowywali ciszę i nie wchodzili sobie w drogę. Poszukiwanie książki, czynność jakby nie było bardzo osobista, miało swój ceremoniał, czas i szeleszczą ciszę. Szef, zwykle w kowbojskim kapeluszu, parzył na książki i ludzi wzrokiem zadowolonego szeryfa, a gdy trzeba zaskakiwał nie tylko znajomością swojego zbioru („Fredro wyszedł wczoraj”), ale też świetnym rozeznaniem, że "Dołęga-Mostowicz na trzeciej półce od dołu, po lewej".
Jesień to pora czytania i szukania czegoś do czytania. To nie jest wspomnienie o czymś, co znalazłam w antykwariacie-znalazłam po prostu swój antykwariat! I tylko szkoda, że na jego miejscu stoi teraz prywatna uczelnia, a szeryf po prostu zniknął.
Jaka szkoda!! Pamiętam doskonale to miejsce! Też byłam nie raz na takim polowaniu :) I bardzo dobrze, że o tym piszesz, bo może szeryf zmienił tylko lokal i ktoś coś o tym wie??
OdpowiedzUsuńKiedyś (bo prywatna uczelnia jest w tym miejscu od kilku lat), Szeryf był widziany na jednej z pobliskich ulic i tam miał swój antykwariat. Ale potem też zniknął. Ciekawe, gdzie jest teraz...
OdpowiedzUsuńTrzeba by popytać rasowych meliniarzy, tj. 'dostawców' ;)
Usuń