niedziela, 2 listopada 2014

"Zapach truskawek. Rodznne opowieści" smaczki codzienności

Książkę znalazłam w bibliotecznym dziale gospodarstwo domowe. I rzeczywiście-jest bardzo domowa. Pełna rodzinnych opowieści, wspomnień i historii. A do tego smaki dzieciństwa, burzliwej młodości i obecnej (nie tak przecież dojrzałej) codzienności, gdy Anna Włodarczyk  prowadzi dorosłe życie i odbudowuje świat rodzinnej mitologii. Opowieści zwieńczone przepisami czytało się bardzo przyjemnie, bo z autorką jesteśmy prawie w równym wieku, przez co takie momenty jak pierwsza chwila w internecie czy ciamkanie gumy Donald na podwórku stały się doświadczeniami jednoczącymi. Poza historiami, snutymi bez sentymentalizmu, za to ze sporym dystansem i humorem jest tu też kilka bardzo trafnych diagnoz współczesności- trochę o pędzącym świecie, pełnym świateł i zgiełku, od którego najlepiej się oderwać w chacie bez prądu;) o powierzchownych kontaktach i o tym, jak wiele radości daje w tym szybkim świecie niespieszne i pełne skupienia robienie czegoś wspólnie- gotowanie, kosztowanie, celebrowanie. 

Książka podzielona jest zgodnie z porami roku i każdej z tych części są wspomnienia adekwatne do zmian atmosferycznych i  rożnych świąt- są opowieści o pierniczkach, wiosennych piknikach,letnich wakacjach i podróżach fiatem 126 p i jesiennym urodzaju śliwek. Plusem tej książki jest także częste odnoszenie się do starych książek kucharskich, w których gotowanie jest zawsze pewnym ceremoniałem...ach te wypieszczone, wychuchane  baby wielkanocne! Poza tym autorka zyskała moją sympatię częstymi nawiązaniami do książek oraz bardzo plastycznym opisem zimowego morza. Anna Włodarczyk mieszka w Gdańsku, więc ma morze na wyciągniecie ręki, ja, człowiek wielkopolski, mam wciąż plan spotkania z zimowym morzem i opisy z książki tę myśl zwielokrotniły. Jedynym minusem "Zapachu truskawek. Rodzinnych opowieści" były dla mnie powtarzające się elementy- wiadomo,że przy pisaniu bloga (a Włodarczyk jest autorką bloga http://strawberriesfrompoland.blogspot.com/), który siłą rzeczy czyta się w większych odstępach, te same myśli nie są aż tak widoczne, jednak przy ciągłej i dość uważnej lekturze już dają się rozpoznać.O ile pierwsza wzmianka o jedzeniu wigilijnej grzybowej z zamkniętymi oczami była urokliwa, o tyle powtarzanie tego kilka razy lekko mnie drażniło. Tak czy inaczej książkę czyta się  bardzo przyjemnie-albo jako zbiór rodzinnych opowieści, albo jako przerywnik, felieton do kawy i mały oddech od codzienności. Przepisów nie wykorzystałam (choć rozmaryn do smażonych ziemniaków dodałam i sobie chwalę), bo gen kucharzenia jest obecny również w mojej rodzinie, są domowe sekrety związane z ciastami świątecznymi i święcie wierzę, że schabowe jaki robi moja Babcia są najlepsze w galaktyce!

Po przeczytani tej książki naszła mnie jeszcze jedna refleksja, myśl bardzo bliska dzisiejszemu dniowi i refleksyjności początku listopada. Każdy ma takie rodzinne opowieści, wyjątkowych  lub przynajmniej barwnych krewnych i własne wspomnienia, w których gmeranie w biurku dziadka porównywalne jest z plądrowaniem magazynu Luwru. Historie sprzed lat, które potrafią wyjaśnić nasze dzisiejsze radości i bóle, opowieści, dzięki którym jeszcze bardziej należy się do siebie na wzajem. I trzeba te wspomnienia pozbierać, niekoniecznie by stworzyć z nich książkę. Po prostu-dla pamięci, dla siebie.

Anna Włodarczyk, "Zapach truskawek. Rodzinne opowieści.", Wydawnictwo Black Publishing. Kraków 2014

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz