Na początku wydaje się, że to powieść smutna i dołująca. Główna bohaterka Juliet zmaga się z żałobą po ukochanym mężu, przy czym z tego zmagania niewiele wychodzi- zalecana przez terapeutę godzina bólu nie koi serca, a kobieta odcina się od ludzi i świata zewnętrznego, czym martwi swoich bliskich. Jej siostra, Louise (ta zawsze lepsza, zdolniejsza i szczęśliwsza) wraca do pracy po urodzeniu dziecka i nie jest to powrót szczęśliwy, bo rzeczywistość zaczyna ją przytłaczać. Na szczęście obie siostry poradzą sobie ze swoimi problemami. Ratunkiem dla Juliet okażą się spacery z psami mieszkańców miasteczka i remont domu, Louise z kolei będzie musiała zmierzyć się ze swoimi prawdziwymi pragnieniem, zrzucić z serca kilka sporych trosk i zacząć szczerze rozmawiać bliskimi.
Lucy Dillon już w "Szczęśliwym zakończeniu" pokazała, że kobieca obyczajówka nie musi być przewidywalnym i ckliwym produktem literaturo-podobnym. Nie inaczej jest w tym wypadku, bo to naprawdę dobra książka, której lektura może być biblioterapią i dla osób po stracie swoich bliskich (bardzo dobrze ukazane kolejne etapy żałoby), jak i tych, którzy stoją w granicznym momencie życia i nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Powieść jest ciepła, ale nie tkliwa, sympatyczna, ale nie aż tak nieprawdopodobna jak bywa z podobnymi pozycjami, tempo wydarzeń jest niezbyt szybkie, rzekłabym- życiowe (Dillon pisze sporo o cierpliwości i dawaniu sobie czasu na przeżywanie trudnych sytuacji, a ta umiejętność jest w życiu poza książkowym również bardzo istotna). Poza losami sióstr czytelnik ma szanse pokazać kilka innych barwnych postaci miasteczka- szaloną rockandrollową rodzinkę zza płotu (która okazuje się mieć zupełnie prozaiczne problemy z dziećmi i domem) oraz rodziców głównych bohaterek, którzy decydują się na przeżycie przygody życia na Antypodach, czym zadają kłam tezie o wyczekiwanej emeryturze w kapciach. Jest też (bo jakże mogłoby być inaczej!) dwóch intrygujących panów, ale nawet w odniesieniu do ich postaci to bardziej powieść o przyjaźni niż romansie Niewiele trzeba o tej książce pisać, za to warto przeczytać, bo dobra powieść obyczajowa, której warto poświecić długie popołudnie (nawet jeśli nie jest się psiarzem! a dla psiarzy element kynologiczny będzie pewnie miłym dodatkiem).
Lucy Dillon, "Spacer po szczęście". Przeł. Łukasz Praski. Wyd. Prószyński i S-ka. Warszawa 2011.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz