Po tę książkę sięgnęłam z polecenia. I polecam dalej, bo "Profesor Stoner" to naprawę dobra i mądra powieść, która zostaje w czytelniku, przypominając, że największa siła literatury polega na opisywaniu zwykłego życia i zwykłych ludzi.
USA, początek XX wieku. William Stoner, namówiony przez ojca i sąsiada, rozpoczyna studia rolnicze, jednak to nie agronomia, a obowiązkowy kurs literatury angielskiej staje się dla niego nowym otwarciem. Zachwycony słowem i językiem, popierany przez profesora, powoli zdobył kolejne stopnie akademickiego wtajemniczenia i zrealizował swoje marzenia- został nauczycielem. Realizacja w pracy nie szła w parze z życiem prywatnym- co prawda poślubił z miłości młodą i piękną Edith, jednak ich życie szybko przestało przypominać sielankowy obrazek. William uciekł w pracę i lektury, na uczelni poznał też kobietę, z którym połączyły go "pożądanie i książki". Jednak William Stoner mimo chwilowego spełnienia jest postacią tragiczną. Edith, niczym Zelda Fitzgerald, rozchwiana emocjonalnie, nie mogąca się zdecydować czy chce poprowadzić życie doskonałej pani domu czy ekscentrycznej artystki, nie jest dla Williama ani podpora, ani towarzyszką, ani nawet znajomą. Koledzy z uczelni, choć powinni być wierni prawdzie i nauce, załatwiaj własne interesy i pchają ku karierze swoich protegowanych. Fragment, demaskujący kulisy akademickich karier i układów zrobił na mnie bardzo duże wrażenie swoją prostotą i jednoznacznością...Oto wyrachowany, niedouczony Archer Sloane, pewien nie tyle swoich wiadomości, co wsparcia profesora, bezczelnie nieprzygotowany ( o "Everymenie" ten doktorant literatury angielskiej wie mniej niż ja, która na polonistyce uczestniczyłam tylko w kursie dramatu staropolskiego) jest dla mnie najbardziej odpychającą postacią książki. A trzeba przyznać, że wśród bohaterów niesympatycznych rest spora konkurencja (choć umówmy się, za każdym z niesympatycznych stoi pewien dramat). Stoner znosi uczelniane burze, wrzuty żony, wybryki córki, która w okresie dorastania kwituje wszystkie dyskusje słowami "to nie ma znaczenia", ze stoickim spokojem. I to stoickim w tym filozoficznym wymiarze. Cnota, obowiązek, spokój znoszenia niedogodności, to wszystko stanowi o nim, o profesorze Stonerze. I choć czytelnik miałby ochotę krzyknąć- zawalcz o nią (gdy jego kochanka, jedyna osoba, która go rozumie, znika), lub "nie pozwól jej na to" (gdy żona nie tyle wychowuje, co hoduje córkę), nie może tego zrobić, bo William Stoner, człowiek prawy musi zachowywać się wg wyznaczonych sobie reguł. Czy Stoner przygrywa kierując się takim, nawet w jego czasach archaicznym, kodeksem?Ale czy brak zaszczytów i poparcia zmiennych w opiniach jest porażką? A porzucając żonę i córkę mógłby zapomnieć o swoich rodzinnych powinnościach?
USA, początek XX wieku. William Stoner, namówiony przez ojca i sąsiada, rozpoczyna studia rolnicze, jednak to nie agronomia, a obowiązkowy kurs literatury angielskiej staje się dla niego nowym otwarciem. Zachwycony słowem i językiem, popierany przez profesora, powoli zdobył kolejne stopnie akademickiego wtajemniczenia i zrealizował swoje marzenia- został nauczycielem. Realizacja w pracy nie szła w parze z życiem prywatnym- co prawda poślubił z miłości młodą i piękną Edith, jednak ich życie szybko przestało przypominać sielankowy obrazek. William uciekł w pracę i lektury, na uczelni poznał też kobietę, z którym połączyły go "pożądanie i książki". Jednak William Stoner mimo chwilowego spełnienia jest postacią tragiczną. Edith, niczym Zelda Fitzgerald, rozchwiana emocjonalnie, nie mogąca się zdecydować czy chce poprowadzić życie doskonałej pani domu czy ekscentrycznej artystki, nie jest dla Williama ani podpora, ani towarzyszką, ani nawet znajomą. Koledzy z uczelni, choć powinni być wierni prawdzie i nauce, załatwiaj własne interesy i pchają ku karierze swoich protegowanych. Fragment, demaskujący kulisy akademickich karier i układów zrobił na mnie bardzo duże wrażenie swoją prostotą i jednoznacznością...Oto wyrachowany, niedouczony Archer Sloane, pewien nie tyle swoich wiadomości, co wsparcia profesora, bezczelnie nieprzygotowany ( o "Everymenie" ten doktorant literatury angielskiej wie mniej niż ja, która na polonistyce uczestniczyłam tylko w kursie dramatu staropolskiego) jest dla mnie najbardziej odpychającą postacią książki. A trzeba przyznać, że wśród bohaterów niesympatycznych rest spora konkurencja (choć umówmy się, za każdym z niesympatycznych stoi pewien dramat). Stoner znosi uczelniane burze, wrzuty żony, wybryki córki, która w okresie dorastania kwituje wszystkie dyskusje słowami "to nie ma znaczenia", ze stoickim spokojem. I to stoickim w tym filozoficznym wymiarze. Cnota, obowiązek, spokój znoszenia niedogodności, to wszystko stanowi o nim, o profesorze Stonerze. I choć czytelnik miałby ochotę krzyknąć- zawalcz o nią (gdy jego kochanka, jedyna osoba, która go rozumie, znika), lub "nie pozwól jej na to" (gdy żona nie tyle wychowuje, co hoduje córkę), nie może tego zrobić, bo William Stoner, człowiek prawy musi zachowywać się wg wyznaczonych sobie reguł. Czy Stoner przygrywa kierując się takim, nawet w jego czasach archaicznym, kodeksem?Ale czy brak zaszczytów i poparcia zmiennych w opiniach jest porażką? A porzucając żonę i córkę mógłby zapomnieć o swoich rodzinnych powinnościach?
Historia życia Stonera jest z jednej strony powieścią akademicką,a z drugiej historią Amerykanina, którego losy naznaczają wojny światowe i zmiany obyczajowe, ale jest też mikro dramatem rodziny i analizą psychiki poddanej rozumowi i wartościom. Autor w sposób prosty, bez oceniania i moralizowania relacjonuje życie Stonera, jakby chciał w tym jednym człowieku skupić różne poziomy. Bo Wiliam bywa poczciwy, ale też zdecydowany w pracy, emocjonalnie i intelektualnie pobudzony przez studentów i doktorantkę, wycofany w domu. Jest zwykłym człowiekiem, ot akademikem, który nawet nie poszedł na wojnę, a ile w nim emocji! Zarówno styl pisania Williamsa (prosty, bez niepotrzebnych słów, momentami zachwycający prosto uchwyconymi sprawami skomplikowanymi i pięknem ) jak i czytanie lektora, Janusza Zadury, sprawiły, że między odbiorcą, a bohaterem powstał zdrowy dystans. Ten dystans pozwala zobaczyć Stonera w całość jego złożonej postaci, przejąć się jego losami na tyle, na ile każdy czytelnik zechce i przyjąć lub odrzucić proponowany przez Williamsa Stonerowski stoicyzm i moralność. Książka bardzo dobra, bardzo amerykańska i przejmująca, bo autor stworzył zwykłego profesora z maestrią, której wymaga się od Literatury (pisanej dużą literą!).
John Williams, "Profesor Stoner". Przeł. Paweł Cichawa. Wyd. Sonia Draga. Katowice 2014. Czyta Janusz Zadura.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz