13 grudnia 1981 roku, początek stanu wojennego. W Poznaniu dodatkowa afera, bo zamordowano skarbnika Solidarności, a pieniądze zniknęły. Milicja kryminalna bierze się za śledztwo, po piętach drepczą im "koledzy"z SB. Wszystko dzieje się w mrozie zimy i chłodach stosunków międzyludzkich, ogrzewanych tylko lejącym się bardzo szerokim strumieniem alkoholem. Książka prawdopodobna, choć czytana z perspektywy czasu i to przez kogoś, kogo w 1981 roku nie było na świecie, sprawia wrażenie nieco filmowej. Jak zapewniają ci, którzy te czasy pamiętają, nie takie rzeczy się wówczas działy! Towarzyszymy więc działaczom solidarnościowym w ucieczce do jednej w Wielkopolskich wsi, w której zaprzyjaźnioną melinę ma pomocny ksiądz Kudelski (jedyna postać, która w tej powieści nie klnie). Towarzyszymy towarzyszom w poszukiwaniach i przeszukaniach, w odprawach na komendzie i załatwianiu spraw pod stołem. Towarzyszymy tym, którzy nabierają towarzyszy i tym towarzyszom, którzy dają się nabrać w bardzo filmowym stylu. A do tego staramy się sami nie zgubić w plątaninie wątków i olbrzymiej liczbie postaci- przyznam, że momentami traciłam rozeznanie kto jest kim, a początek, gdy wszyscy bohaterowie zostają przedstawieni, przypominał trochę książkę telefoniczną.
Wielkim plusem kryminału Ryszrada Ćwirleja jest mocne osadzenie w poznańskich realiach. Chodzi nie tylko o konkretne miejsca, jak np.komisariat na Marcinkowskiego (mijam go codziennie w drodze do biblioteki i gdy czytałam tę powieść przyspieszałam kroku, przypominając sobie książkowe sceny). Na uwagę i docenienie zasługuje przede wszystkim o język- o ile wulgaryzmów jest moim zdaniem trochę za wiele (nic na to nie poradzę, że męczę się czytając tak pisane książki i nie doceniam ich życiowego charakteru), o tyle zastosowanie gwary poznańskiej jest pomysłem, który został doskonale zrealizowany. Wtrącane przez bohaterów gemele, bimby, papudroki i szkieły są bardzo naturalne, niewymuszone i nadają całości specyficznego, lokalnego smaczku. A jak ktoś nie z Poznania, ma słownik na końcu. Powieść warta uwagi przede wszystkim ze względu na ten poznański koloryt. Choć i wartość poznawczo-historyczną należy docenić, bo to opowieść o krajowej historii w lokalnym wymiarze, z ponadwojewódzkimi ludzkimi dążeniami i zazdrościami w tle.
Ryszard Ćwirlej, "Trzynasty dzień tygodnia". Wyd. Replika. Poznań 2007.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz