Codzienność. Czy to jest dobry temat na książkę, film, spektakl?
. Wyd. ArtRage. Warszawa 2025.
Codzienność. Czy to jest dobry temat na książkę, film, spektakl?
Biografia bardziej naukowa, faktograficzna czy powieść biograficzna?
Jak mówić o literaturze, by zaciekawiać i sprowokować do myślenia, ale nie nużyć?
Georg Wilhelm Steller w XVIII w. płynie z Beringiem (tym od morza, cieśniny), by szukać śladów mitycznej wręcz krowy morskiej. Znajduje ją. Bada. Dookoła zima, mróz, szkorbut, lisy, widmo śmierci, a on zastanawia się jak utrwalić informacje o zwierzęciu, które za chwilę wyginie i wypreparować jego szkielet by służył nauce. Mijają lata, kolejni ludzie starają się przekazać informację o odkryciach w świecie przyrody. Dobrze rysująca dziewczyna staje się asystentką przyrodnika i rysuje setki wizerunków pająków, a szkielet krowy postanawia narysować na kilku kartkach, by pokazać jego rozmiar i skalę. Lata mijają. Tworzą się muzea, sposoby badań są coraz nowocześniejsze. Ale procesu ginięcia pewnych gatunków nie da się zahamować.
Autorka w posłowiu bardzo obrazowo wylicza gatunki, które wyginęły podczas jej pracy nad książką. Pokazuje, jak zwierzęta stawały się łupem tych, którzy chcieli się dorobić na ich futrach, kłach; którzy dla zabawy pozbawionej naukowej refleksji kolekcjonowali jaja. Ale pokazuje też tych, którzy poświęcili życie (albo jego część) badaniu gatunków, szukaniu powiązań, tworzeniu systematyk, przygotowaniu wizerunków, które dziś są nam dostępne w ramach jednego kliknięcia w internecie. Wiem, że autorka chce zwrócić uwagę na kończenie się cyklu życia niektórych gatunków, który związany jest z działalnością innego gatunku: homo sapiens. Ale ta książka to dla mnie też po części przypomnienie, że przedstawiciele tego samego gatunku pytają i szukają odpowiedzi, badają i dają wyniki tych badań kolejnym pokoleniom.
Książka łącząca powieść historyczną z elementami książki przyrodniczej, szczyptą eseju. Wędrówka przez wieki i miejsca od Alaski do Helsinek, postaci historycznie znane jak Steller (którego nazwisko zostało w nazwie krowy) i dziś zapomniane, jak jedna rysujących pomocnic profesora. Bardzo dobrze napisane, zostające w głowie. Pozwalające docenić to, że tyle przed nami i dla nas już zbadano. Tylko co my z tą wiedzą robimy?
Iidia Turpeinen. "Żywe istoty'" Przeł. Sebastian Musielak. Wyd. Poznańskie. Poznań 2025.
Sophie ma nadzieję że zamieszka w Kairze i tam będzie kontynuować swoją błyskotliwą karierę dziennikarską. Ale gdy chwila załamania przed kamerą w rodzinnej Szwecji niweczy te plany, musi realizować plan B. A tym jest wyjazd do Paryża, bo okazuje się, że niedawno zmarła babcia, zapisała jej tam kawiarnię. Wyjazd ma być krótki i z konkretnym powodem. Ale, jak to zwykle bywa w takich opowieściach, Sophie pozna zespół Le Lulu, zauważy, że poza pracą w newsach jest jeszcze inne życie. A że Paryż jest miastem miłości to i serce jej mocniej zabije, nie tylko do impresjonistycznych obrazów. A poza tym jest jeszcze rodzinna tajemnica i życie jej babci, które zaskoczy na kilku poziomach.
Rytm czy melodia?
To nie przypadek, że na pięciolinii zanim pojawią się nuty, zapisane jest metrum.
Kilkuletni Joe na początku swojej muzycznej przygody zachwyca się melodią. Nauczyciel tłucze mu do głowy, że najważniejszy jest rytm. I życie chłopca, młodzieńca, mężczyzny, potwierdzi to, że bez względu na tonację i nuty, trzeba trzymać rytm.
Rytm w domu Joe wyznaczały rodzina i muzyka Rytm w Kresach, sierocińcu do którego Joe trafia, wyznaczają zadania i nakazy przełożonych. Rytm może zmienić się na spotkaniach Watahy, grupy chłopców, którzy nie utracili jeszcze wiary w lepsze jutro. Chłopców, z których każdy jest inny i co innego nadaje mu rytm. Kolejny rytm da chłopcu możliwość uczenia muzyki Rose, córki dobroczyńcy przytułku Dziewczyna nie jest zbyt zainteresowana muzyką, ale jednak dostrzega niuanse gry Joe. I właśnie na to dostrzegane niuansów Joe będzie liczył przez lata, siadając przy pianinach na dworcach i lotniskach. Z nadzieją, że ta z którą go rozdzielono, rozpozna ten rytm. Ale poza rytmem jest i melodia, wypełniająca go opowieść...
Andrea w powieści nie traci rytmu, część scen spowalnia, innym nadaje dynamiki. Jak w budowie formy sonatowej mamy dominantę z częścią kresowych losów chłopca i modulacje, z tym, co jeszcze wcześniej i teraz. Ale mimo wszystko nie powiedziałabym, że to najbardziej muzykująca w głowie powieść. I to jest chyba zamierzony efekt, bo w Kresach muzyka była zakazana, słuchanie radia było wykroczeniem, a lekcje pianina miały być dla chłopca zdaniem, a nie przyjemnością. Muzyka jest tu reglamentowana. We wspomnieniach brzmi może przerywanymi lekcjami z dawnym nauczycielem, fanem Beethovena, ale potem jest bardziej walutą i formą pamięci niż czystą sztuką.
Ale autor nie pozostawia czytelnika głuchym. To jest piękna opowieść o dorastaniu, decyzjach, marzeniach i odpowiedzialności za innych. O wpływie diabłów i świętych, którzy wcale nie muszą być innymi osobami. Opowieść o końcu świata, który rozpada się kilka razy i o nadziei. Napisana tak, że chce się czytać (bo w powieści rytm jest bardzo ważny!)
Ponieważ „Czuwając nad nią” była jednym z moich zachwytów ubiegłego roku, nie mogę uciec od porównania. Tym bardziej, że w obu książkach bohaterem jest utalentowany artystycznie chłopiec, który poznaje dziewczynę, a znaczna cześć narracji lub całość opowiedziana jest w pierwszej osobie. W „Diabłach...”przeskakujemy wiek męski, skupiając się na dorastaniu, w „Czuwając …” opowiedziane było całe życie Mima. „Diabły i święci” to wcześniejsza niż nagrodzona Goncourtami (słusznie!) „Czuwając nad nią”. Obie powieści to historie w starym stylu, „Czuwając…” ma szerszy rys historyczny, porusza więcej wątków i ma większy rozmach, dlatego podobała mi się bardziej. Ale obie historie łączy niewymuszony, a klarowny styl, dobrze opowiedziana historia. I rytm. Ten rytm!
Z książkę dziękuję Wydawnictwu. Współpraca barterowa.
Jean-Baptiste Andrea, "Diabły i święci". Przeł. Beata Geppert. Znak. Kraków 2025.
Autorka umiejętnie buduje klimat, las bywa odpowiednio groźny, a początkowo leniwe tempo stopniowo się podkręca. Pojawiają się odwieczne problemy związane z dorastaniem: wybór między byciem kujonem a duszą towarzystwa, pierwsze zauroczenia, kłopoty samotnego rodzicielstwa i włączania w życie domu nowych osób, międzypokoleniowe dyskusje, szukanie swojej drogi. Opowieść przerywana jest monologami starszej pani, która włącza się w historię i ma w zanadrzu kilka uniwersalnych mądrości tych, którzy swoje widzieli i przeżyli. Wprowadzenie tej postaci stopuje akcje, ale pozwala zgrabnie połączyć historię z przeszłości i teraźniejszości, a nawet przyszłością.
Wenecja, czyli ... Gondole, plac św. Marka, maski. Po lekturze "Mistrzyni szkła" ważnym skojarzeniem będzie też szkło. Bo właśnie na Murano, wyspie produkującej słynne ozdoby i naczynia zaczyna się akcja powieści. A zaczyna się w roku 1486. gdy kilkunastoletnia Orsola Rosso postanawia nauczyć się pracować ze szkłem. Mężczyźni wyrabiają wazony, naczynia, ona może próbować tworzyć koraliki, uczy się tej sztuki od słynnej koralikarki. I po jakimś czasie zaczyna mieć swojej koraliki i pieniądze, swój świat, swoje tajemnice. A tajemnice wynikają też faktu, że w jej życiu pojawi się chłopak. Ale to nie będzie historia z typowym happy endem.
Carlotta Berlumi była rówieśniczką Callas, śpiewaczką, której kariera nie była możliwa przez nieczyste zagrania Marii. Tyle tylko, że... nigdy nie istniała!
'Kombinat pracuje
Oddycha buduje
Kombinat to tkanka
Ja jestem komórką'
Właścicielka hotelu i jej mąż, z którym niewiele ją łączy, a jego coraz więcej zaczyna łączyć z podejrzanym typem, rzekomym marszandem. Syn, który wrócił z okopów poraniony na ciele i duszy i jego przyjaciel student medycyny z Indii. Dziewczyna z wyższych sfer, która ma zostać żoną syna i jej matka, między którą a przyszłym teściem córki coś było. Ciemnoskóra tancerka prosto z Paryża i mistrz tenisa. I angielska niania z tajemnicą. Do tego jeszcze włoski pomocnik, któremu się dostaje do tych w brunatnych koszulach. Zazdrość i nieszczęścia, szukanie wyzwolenia w życiu i miłości, pieniądze, których wciąż za mało. Romanse w różnych konfiguracjach. Coraz głośnej słyszalne okrzyki zwolenników Mussoliniego i budzące w nocy koszmary z frontu wielkiej wojny. Pejzaże z włoskiej riwiery i kuchnia. I obraz Rubensa.