Juliette codziennie, jadąc do pracy paryskim metrem, przygląda
się tym, którzy czytają. Pewnego dnia, zamiast do biura, skręca w inną ulicę i dochodzi do
dziwnych drzwi zastawionych książką. W ten sposób trafia do królestwa Solimana,
człowieka odpowiedzialnego za pracę łączników, którzy kojarzą ludzi i książki. Choć brzmi to trochę
jak fantastyka, to powieść jest historią realistyczną, w której ewentualne elementy magiczne związane są tylko z działaniem
książek i ludzi. Juliette, dzięki rozmowom z Solimanem i jego córką, odkrywa
niezwykły świat książek i czytelników. Zaczyna
dostrzegać powieści, zmieniajcie życie;
poznaje bohaterów, przeżywa wzruszenia i zachwyty. Ale, w miarę rozwoju wypadków, widzi też pewne niebezpieczeństwo,
które pojawia się w chwili, gdy świat literacki zaczyna górować na prawdziwym życiem. I dziewczyna postanawia zmienić swoją codzienność-
włączyć w nie książki, ludzi i niesienie radości. Jak? To trzeba doczytać.
Autorka pisze opowieść o czytelnikach i dla czytelników. Jednak
poza zdaniami o sile i wadze literatury, są tu też ważne ustępy o ludziach,
którzy są ważniejsi od papierowych
postaci. Czytałam te książkę dość niespiesznie,
ciesząc się jej francuskim klimatem
(znów jest w tej książce coś, co było w "Delikatności" i "Między niebem a Lou", coś nieulotnie klarownego, francuskiego- w prowadzeniu narracji, w stylu, w oddechu i spokoju akcji). To nie jest porywająca fabuła, ale nie zwrotów akcji, pościgów i porywów serca się spodziewałam. Spodziewałam się opowiastki o literaturze, która łączy, zachwyca, intryguje, a czasem budzi w czytelniach chęć zmiany. I to dostałam.
Będę te książkę
pamiętać, także dlatego, że czytając zastanawiałam się, czym jest to feel good,wołające
z okładki. Nie we wszystkich momentach
czułam się good- śmierć, rozstania, samotność dziecka, izolacja - takie wątki pojawiają
się w tej książce i wcale nie powodują dobrego samopoczucia. Mnie to nie przeszkadzało, bo historia jest przez to prawdziwsza, bardziej codzienna i bliska czytelnikowi. Jednak, ze względu na to hasło, książka może niektórych rozczarować- bo nie jest ani
lekkim romansikiem, ani przyjemnym, turystycznym opisem Paryża. Jest opowieścią o zwykłej dziewczynie, która
zaczyna cenić swoją codzienność, żyć dla siebie, dla ludzi i znajduje na to sposób związany z książkami. Czy nie tego my, czytelnicy sobie życzymy? Może wystarczy by się poczuć very good!
Christine Feret-Fleury, "Dziewczyna, która czytała w metrze". Przeł.Krystyna Szeżyńska-Maćkowiak.Wyd. Książnica. Wrocław 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz