Przeczytałam w swoim życiu kilkadziesiąt kilogramów książek (a może i kilkaset?) i następne jeszcze przede mną.
Ale na pytanie o ulubioną niezmiennie podaję jeden tytuł. Sięgam do tej
książki kilkanaście razy w roku, zawsze przed Bożym Narodzeniem, często
latem, zwykle gdy chcę się pośmiać lub powspominać, bo z tą powieścią
jak z żadną inną łączą się wspomnienia wakacji, podczas których czytali
mi ją mama, babcia, dziadek i wujek, każdy od początku, w swoim tempie,
oznaczało to, że codziennie byłam w czterech różnych rozdziałach tej
samej książki. Od ciągłego wertowania trochę się zniszczyła zdeformowała, ale nadal stoi na honorowym miejscu na regale i może
dziwi się poważnemu otoczeniu tzw. kanonu literatury pięknej. Teraz
często czytam jej fragmenty zaprzyjaźnionym przedszkolakom. I dzieciaki
słuchają w napięciu, chichoczą, tak samo jak ja podczas tych wakacji,
gdy prawie nauczyłam się książki na pamięć.
Dzieci z Bullerbyn to opowieść niezwykła.
Jej mali bohaterowie żyją w świecie bardzo różnym od naszej
codzienności, mieszkają daleko od Wielkiej Wsi, do której maszerują
codziennie do szkoły i czasem po sprawunki. Spędzają mnóstwo czasu
bawiąc się, ale także pomagają w gospodarstwie: plewią rzepę, pilnują
owiec, pracują przy wykopkach. Każdy ma swoje obowiązki i wydaje się, że
to najbardziej naturalny porządek na świecie. Chłopcy pomagają
tatusiom, dziewczynki mamusiom, choć nie brak w nich bojowego,
feministycznego ducha, bo „w cokolwiek się bawimy chłopcy zawsze mogą
robić coś przyjemnego, a my –dziewczynki- możemy tylko przygrzewać
jedzenie lub robić coś równie głupiego”.
[1]
W domach otacza ich miłość, zrozumienie, rodzice zawsze mają dla nich
czas lecz potrafią też ukarać urwisy za ich sprawki.
Nie ma ani chwili na nudę, bo nawet te chwile, gdy pozornie nie ma nic
do roboty okazują się bardzo ciekawe
Astrid Lindgren opisała ludzi żyjących w trudnych warunkach i niełatwych czasach, ale nikt tu nie marudzi, nie narzeka.
Nauka, praca i zabawa wypełniają czas dzieci i dorosłych, którzy
potrafią spontanicznie zjechać na sankach, wybrać się na połów raków,
bawić się z dziećmi w przyjęciach i świętować w noc świętojańską. Na
dobrą sprawę nie ma w Dzieciach z Bullerbyn złej postaci.
Wszystkie dzieci są czasem niegrzeczne i skore do psot, ale w gruncie
rzeczy przyjazne i dobre. Dorośli zaś, stanowiący trochę inny gatunek
człowieka, bywają dziwni i niezrozumiali… „Lassie biegał w kółko machał
rękami i mówił piskliwym głosem
- Jak tez pani robi te przepyszne pierniczki? Czy mogłabym dostać przepis?
Lasse bowiem uważa, że właśnie w ten sposób rozmawiają wielkie damy”
[2].
Dorośli bywają zwykle mniej eleganccy, za to całkiem mili. Nawet Szewc
Grzeczny, który miewa problemy z alkoholem i nie jest zbyt sympatyczny, w
razie potrzeby przeniesie dzieciaki z kamienia na wielkiej kałuży i da
im schronienie podczas śnieżycy. Szewc nie jest jak inni dorośli, ani
tak miły jak pani ze szkoły, ani szarmancki jak sklepikarz, nie ma w
sobie tyle ciepła co Kerstin z Zagajnika i nie potrafi świetnie
dogadywać się z dziećmi jak Młynarz, bo Grzeczny jest zgorzkniały, a
przede wszystkim samotny.
Siłą wszystkich opowieści Lisy o przygodach jej koleżanek i braci i
Ollego jest, że zawsze mają na kogo liczyć, ich obrażanie się na siebie
kończy się zwykle po paru godzinach, a fakt że chłopcy nie chcą bawić
się z dziewczynkami staje się mało istotny, bo prosty rachunek mówi, że
lepiej bawić się w szóstkę niż trójkę. Każde z dzieci jest inne, ma
swoje pomysły i pasje, ale wszystkie świetnie czują się razem i razem
realizują nawet najbardziej zwariowane pomysły… „Mamusia nigdy pewnie
nie widziała Ręki Trupa. W przeciwnym razie nie pozwoliłaby nam z
pewnością bawić się w Górach Skalistych.”
[3]
W przeciwieństwie do bohaterów innych książek Lindgren, dzieci z wioski
Hałasowo nie mają nadludzkiej siły, ojca zbójnika, nie walczą ze
smokiem, nie odwiedzają na dachu przyjaciela ze śmigiełkiem na plecach.
Są zupełnie zwyczajne i zwyczajne jest ich życie. Lecz wyobraźnia
potrafi zmienić pagórki w Góry Skaliste, pudełko od cygar w Skrzynię
Mędrców i zbity z czterech desek szałas w indiański wigwam. Lisa,
Britta, Anna, Lasse, Bosse i Olle są tacy jak tysiące innych dzieci,
jednak każdy dzień witają jak przygodę i być może to zachwyt nad
codziennością, opisaną prostym, ale bardzo dowcipnym językiem, zjednuje
książce dzieci i dorosłych.
Każdy powrót do tej książki jest powrotem do dzieciństwa i marzeń
by zamieszkać takim pięknym, pogodnym i wesołym Bullerbyn. Dziś
dzieciaki, które nie potrafią wyobrazić sobie życia bez komórki i
internetu potrzebują więcej czasu, by zrozumieć tę magię
ale udaje im się to, bo dziecko zawsze pozostanie dzieckiem. Ja też
czuję się dzieckiem ile razy czytam powieść Lindgren! Ponoć na jednym ze
spotkań z czytelnikami, na którym było bardzo dużo dorosłych, Astrid
przeczytała fragment rozdziału o Wiśniowej Spółdzielni… Lisa sprzedała
wiśnie rodzinie, która jedzie za granicę i dziwi się, że ona zostanie w
Bullerbyn podczas gdy wiśnie z jej drzewka pojadą poza Szwecję. Lasse,
sprzedawszy swoje wiśnie na sok, śmieje się z Lisy „pomyśl, że z moich
wiśni będzie sok wiśniowy, a ja sam nie będę sokiem. wiśniowym.”
[4]
Autorka wspomina, że po przeczytaniu tych słów, powagę i ciszę
spotkania zakłócił śmiech dziecka, a za nim zaczęli śmiać się dorośli,
choć nie wiadomo, czy do końca pojęli dlaczego ich to bawi. Ten fragment
jest moim ulubionym, na samo jego wspomnienie mimowolnie się uśmiecham i
mam nadzieję, że zawsze będzie mnie śmieszył, bo jeśli nie, to
stwierdzę, że zgrozą, że jestem już naprawdę dorosła!
[1] A. Lindgren.
Dzieci z Bullerbym. Warszawa 1993. S. 315.