środa, 30 października 2019

"Pogrzeb na zamówienie" autor prowadzi śledztwo

Dobrze sytuowana kobieta, matka gwiazdy filmowej odwiedza zakład pogrzebowy, aby omówić szczegóły pogrzebu. Swojego pogrzebu. Tego samego dnia zostaje zamordowana.  Nie będzie jedyną ofiarą, a tropy wiodą m.in. do nadmorskiej miejscowości, w której kiedyś kobieta spowodowała wypadek. Śledztwo w tej prawie sprowadzi konsultant policyjny, wyrzucony kiedyś ze służby.Daniel Hawthorne jest tajemniczy, niepoprawny politycznie, niezwykle bystry i cierpliwy, bo pozwala, by plątał mu się pod nogami pisarz, którego namówił na napisania książki o tym dochodzeniu. Pisarz nazywa się Anthony Horowitz. 

Dobry kryminał powinien być przede wszystkim zaskakujący. Tu, autor postanowił zaskoczyć czytelnika nie tylko myleniem tropów i całkiem ciekawie prowadzoną intrygą, ale też tym, że uczynił bohaterem książki samego siebie.  Pisarz spotyka się z agentka, prowadzi negocjacje ze Spielbergiem, a także razem z konsultantem przesłuchuje świadków, odwiedza miejsca zbrodni i wpada na tropy. Przy okazji czytelnik ma szansę poznać trochę warsztatu pisarza, który opisuje metody swojej pracy literackiej m.in. to skąd czerpie szczegółowe informacje do książek i scenariuszy, a także dowiedzieć, że nigdy nie zaczyna pisać książki bez znajomości jej zakończenia.  Te refleksje narratora, dla osób nastawionych tylko na zagadkę, mogą być elementem spowalniającym rozwój akcji, ale dla tych, którzy lubią literacka kuchnię są ciekawym i oryginalnym urozmaiceniem.

 Horowitz wielokrotnie udowadniał, że kryminał- i też XIX wieczny, i ten z Agaty Christie, i ten współczesny, jest mu doskonale znany, porusza się więc w obrębie rożnych konwencji, przeskakując między nimi i rzucając nawiązania do przygód Poirota( "Morderstwa w Somerset"), Sherlocka ("Dom jedwabny", a przy okazji jeszcze i Szekspira (ta czaszka na okładce może być czaszką Yoricka). Horowitz pisze o tym, co zna z autopsji- o show biznesie, telewizji i pieniądzach. Jest też, zawsze urozmaicająca kryminalną powieść, historia z przeszłości, tajemnice bohaterów i nieodzowny trzymający w napięciu finał. I detektyw, który jest po porostu dobrym gliną w starym stylu-i co dziwne- dlatego właśnie jego postać tak zaskakuje. A książka: mocno wciąga! I to zawsze chodziło w kryminale.
 Anthony Horowitz,"Pogrzeb na zmówienie". Przeł. Maciej Szymański.Dom Wydawniczy Rebis. Poznań 2018.

poniedziałek, 21 października 2019

"Siedem śmierci Evelyn Hardcastle" i wcielenia Aidena

O tej książce nie dało się nie słyszeć. Pojawiały się hasła o fantastycznym debiucie, postmodernistycznym podejściu do kryminału, Christie XXI wieku oraz przemieszaniu gatunków.  O prawdziwości tego ostatniego najlepiej świadczy fakt, że w naszej bibliotece książkę można znaleźć na regale z fantastyką.  Czym różni się książka Turtona od klasycznego kryminału retro? Punktem wyjścia- bohater, którego tożsamość poznajemy około 120 strony, a o jego życiu wiemy bardzo niewiele, przebudzając się budzi się  zawsze w innym ciele. Ma siedem dni, by zapobiec śmierci córki gospodarzy rezydencji Evelyn. Bo rezydencka jest jak w starych dobrych kryminałach: wielki dom, ogród, szopa i jeziorko. Jest też, znów jak w starych dobrych książkach, zamknięty krąg podejrzanych- rodziny, gości i służby. Tym co sprawia, że ta książka nie jest kolejną powieścią w stylu Christie (choć niewątpliwe jest pewnym hołdem dla niej i jej pisarstwa), jest właśnie bohater i fabularne twisty, które są związane z jego wcieleniami. I to wcieleniami, które nie są tylko zamiana ciał, ale przede wszystkim wejściem w charakter, przyzwyczajenia i instynkty osoby, w której budzi się Aiden. Aiden musi z jednej strony ratować siebie, bo jeśli nie znajdzie mordercy  Doktor Dżuma uwięzi go w zamkniętym kręgu dni. Musi też rozwiązać zagadkę mając fizyczne ograniczenia kolejnych wcieleń (np. starych, otyłych i ociężałych), a przede wszystkim ich osobowości (czasem znacznie mniej lotne niż Aiden).
Czytelnik zaś musi się przyzwyczaić do tego, że bohater krąży między ciałami i między dniami akcji, to wymaga pewnego skupienia i wejścia w świat powieści oraz szybkiego rozróżnienia bohaterów. Ci są na szczęście kreowani dość charakterystycznie, ale na początku wielość postaci może przyprawić o zawrót głowy. Do sprawy morderstwa dochodzi jeszcze tajemnicza Anna i rzekomy przyjaciel, z którymi Aiden współzawodniczy w zawodach w detektywa. Jak ci ludzie łączą się z jego przeszłością i kim  tak naprawdę jest- to kolejne zagadki tej powieści.
To, co mogę powiedzieć, to że takiej książki wcześniej nie czytałam. Gra z konwencją kryminału, tajemnicze postaci i sekrety ukrywane przez bohaterów jest rzeczywiście zaskakująca.  Sama kryminalna intryga i jej rozwiązanie co prawda nie zrobiła aż takiego wrażenia, ale to pewnie dlatego, że w tej fabule jest bardzo dużo kulminacji i przebić to wszystko nie jest łatwo. Poza tym momentami podróże osobowościowe bohatera wydały mi się przegadane i zbyt rozwlekłe. W końcu kryminały Agaty miały ok 150 stron i to jest (albo raczej powinna być!) dla kolejnych pisarzy ważna wskazówka. Tu 500 stron to przede wszystkim zbudowany dość dokładnie świat przedstawiony, z miejscami, postaciami i siecią wzajemnych zależności, które ujawniają się w trakcie kolejnych dni. "Siedem śmierci..." to dla mnie nie tyle kryminał, co przede wszystkim eksperyment. Udany. I pokazujący jak wiele możliwości tkwi w konwencji kryminały, która jeszcze nie pokazał wszystkich twarzy. 

 Stuart Turton, "Siedem śmierci Evelyn Hardcastle". Przeł. Łukasz Praski.   Wyd. Albatros. Warszawa 2019.

poniedziałek, 7 października 2019

"Nikt nie słucha. Reportaże o disco polo." Sierakowska sprawdza "co się komu w duszy gra".

Disco polo. Nikt nie słucha. Większość patrzy z drwiącym uśmieszkiem. Masówka, komercja, kicz. Po co się tym zajmować,  lepiej tępić i nie pozwalać temu wyjść z remizy. Ok, gdy impreza pada, gdy weselni goście są znużeni, można ewentualnie puścić jakieś "Oczy zielone" albo "Białego misia", ale to tylko dlatego, że na fast foody też się czasem zabłąkamy i zgrzeszymy przeciwko dobremu smakowi.  Poza tym na tej imprezie i czy weselu,  discopolowy hit reanimuje i integruje gości.  Wujek profesor, ciotka notariusz i kuzyn hipster wesoło wyśpiewują, że ona jest szalona... Dziwne, bo przecież nikt nie słucha...A  każdy zna.
 Książka Judyty Sierakowskiej to wypełnienie białej plamy.  Bo disco polo nie doczekało się naukowej monografii ani ze strony kulturoznawców, ani socjologów*. Jest parę prac magisterskich, kilka referatów z konferencji np. dotyczących tekstów piosenek, ale to za mało. Za mało jak na taki fenomen. Bo, o czym pisze Sierakowska, disco polo jest fenomenem. Autorka poszukuje korzeni tej muzyki jeszcze w latach przed i powojennych, potem w latach 60. i 70., by dojść do  złotych lat 90.,gdy wraz ze zmieniającą się Polską disko polo zbierało rząd dusz.  Pokazuje jak dyskotekowe klimaty wpływały na tereny popegeerowskie, jak przenikały się ze światem mafii i polityki (także tej na bardzo wysokim szczeblu).  Jak rozkwitał biznes wytwórni i rodziły się gwiazdy, które honoraria nosiły w reklamówkach.  Sierakowska, który pierwszy reportaż do disco polo  napisała w 2005 roku, opisuje zmiany w polskiej rzeczywistości i zmiany w gatunku; rozmawia z producentami, gwiazdami, fanami, pokazuje jak teraz wygląda discopolowe uniwersum.
Dla mnie, osoby, która naprawdę nie słucha, (ale niektóre piosenki zna, bo nie znać się po prostu nie da!), czytanie tej książki było jak wyprawa w inny, nieznany świat, o którego zasięgu i rozległości nie miałam pojęcia.  To trochę jak czytanie o innym kontynencie i bohaterach historii, której nie znałam. Przy czym te reportaże to teksty prawdziwej dziennikarki- obiektywnej, rzetelnej i odpowiedzialnej za słowo.  Jak mówiła sama Sierakowska na przedpremierowym spotkaniu w bibliotece, ona nie słucha tej muzyki, ale przez cały czas zbierania materiałów, rozmów, wywiadów, nikt się nie zorientował, że nie rozmawia z fanem gatunku. Bo nie bycie fanem nie oznacza  bycia zgryźliwym komentatorem i prześmiewcą.  Poza tym, czytając tę książkę i poznając historie bohaterów coraz mniej okazji do złośliwych uwag... Discopolowe imperium jest fascynującym światem ludzi, którzy znają się na swojej robocie. Np. muzycy pokazani są tu od innej strony- właśnie: muzycy!zawodowi, często wykształceni muzycy, zwykle z improwizacyjnym doświadczeniem weselnym, ludzie świadomi tego, co tworzą. Otwarci na fanów,  często z wielkim sercem. A do tego świetni biznesmeni. 
W książce są historie zabawne, tragiczne i wzruszające. Są opowieści o wielkich pieniądzach i graniu do kotleta. O przebojach i konsekwentnym budowaniu wizerunku (tak, tak! ta branża jako jedna z pierwszych wpadła na to, że wizerunek i marka liczą się przede wszystkim). Sierakowska pisze o artystach, którzy chcą pisać "piosenki z duszą" i o fanach, którym ta muzyka daje siły do życia i porcję optymizmu. (Choć słowo artysta nie przystaje do disco polo, to jest tu kilku autorów, którzy tworzą rzeczy autentyczne i płynące z potrzeby serca, więc jest to jakiś rodzaj artyzmu...).   Sierakowska pisze też o ciemnych stronach- alkoholu, dyskotekowych ochroniarzach, będących ponad prawem i  porachunkach mafijnych.  Te reportaże to wielowymiarowy obraz zjawiska, które od ponad 30 lat jest elementem naszej kultury i rzeczywistości. Sierakowska pokazuje go, powtórzę raz jeszcze: rzetelnie i obiektywnie.  A czytelnik otrzymuje obraz fenomenu, którego nikt do tej pory  nie zgłębił, a który zasłużył sobie na wiele więcej niż tylko rzucone szybko spojrzenie z wyższością. Bo disko polo "to Polska właśnie"! Polska z transformacją w tle, karierami, kasą, festiwalami, wewnętrznymi waśniami i paroma chwytającymi za serce historiami. Z konfliktem starego i nowego, wyświetleniami i kasetami na stadionie, weselami bez pary młodej, plagiatami zwanymi inspiracją i wielkimi pieniędzmi. Z emocjami wywoływanymi od kilkudziesięciu lat. Z królem i królową. Z dystansem.  Z duszą.


*Bibliografia tej książki to świetny materiał na kolejny reportaż: jak się pisze o  disco polo.

Judyta Sierakowska. "Nikt nie słucha. Reportaże o disco polo". Wyd. Poznańskie. Poznań 2019.