Każdy z nas, zamknięty w swojej bibliotece, oczywiście wie, że bibliotekarzy jest wielu. Spora grupa zawodowa, pewnie sporo pomysłów, sporo wyzwań... Wie, że gdzieś w USA, Australii czy Skandynawii funkcjonują biblioteki, bo biblioteki są częścią cywilizacji. Wie, ale o tym nie myśli. Kongres IFLA to wydarzenie, które pozwala zmienić "wie" na "widzi", "domyśla się" na "obserwuje".
Ponad 3 tysiące delegatów z ponad 150 krajów, ze wszystkich kontynentów, którzy na prawie 250 wykładach opowiadali o swojej działalności i dzielili się pomysłami i doświadczeniami, pozwoliło zobaczyć jak wielka siła drzemie w ludziach książki. W środowisko na co dzień mało spostrzeganym i docenianym. Ale bibliotekarze nie pracują dlatego, że chcą być w blasku kamer (od tego są inne zawody!). Pracują, bo wierzą, że ich codzienna praca jest ważna i potrzeba dla ich społeczności. I nieważne czy jest to pełna technologii japońska biblioteka, filia w Rosji, która stała się centrum kulturalnym niewielkiej mieściny, biblioteka w Norwegii, która w czasie wymarcia takich miejsc codziennych spotkań jak poczty i sklepy, stała się miejscem rozmów, plotek, debat ludzi żyjących wśród technologii i tracących osobisty kontakt z żywym człowiekiem. Przypomnieliśmy sobie o tym, jak ważną rolę w społeczeństwie pełnią biblioteki, dowiedzieliśmy się do jakich poświeceń zdolni są bibliotekarze, gdy dookoła szaleje wojna i książki (nośniki pamięci i dziedzictwa narodowego) są zagrożone. Poznaliśmy się, rozmawialiśmy i z dużą radością dowiadywaliśmy się, że pracujemy podobnie- mamy zajęcia dla dzieci, spotkania autorskie, akcje czytelnicze, przestrzenie biblioteczne są miejscami pogawędek sąsiadów i znajomych. Wrażeń z kongresu jest bardzo dużo, ale jednym z ważniejszych jest to, że w takich chwilach czuje się, że bibliotekarz to naprawdę brzmi dumnie! I nie chodzi tu o chwilowa poprawę samopoczucia, ale motywację do ciągłego działania :)