Lekka, całkiem sympatyczna i z książkami w tle. Z przewidywalnym,
szczęśliwym zakończeniem. Literatura kobieca. I te nie jest w żadnym
stopniu negatywne określenie, bo po części książka Annie Darling (czy to
na pewno nie jest pseudonim?!) jest głosem w dyskusji o roli romansów i
lekkiej, fajnej książki. Główna bohaterka "Małej księgarni..." Posy Morland otrzymuje w
niespodziewanym spadku księgarnię w Londynie. jest z tym miejscem
związana od zawsze, kocha książki (zwłaszcza romanse), jednak między
sentymentem, znajomością rynku romansów a umiejętnością prowadzenia
biznesu jest spora różnica. Dlatego Posy postanawia zrobić z upadającej
księgarni miejsce z najlepszym wyborem romansów w całym Londynie. I tu
znów pojawia się rozdźwięk między planem, a realizacją. Zwłaszcza, że
wnuk spadkodawczyni Sebastian ma zupełnie inny pomysł na księgarnię i
chciałby zrobić z niej sklep z kryminałami. Spięcia Posy i Sebastiana,
ukrywanie profilu księgarni to główny wątek książki i zarazem oczywisty
zwiastun szczęśliwego zakończenia. Ileż już było opowieści, w których
ona i on się nie znoszą, a na końcu "idą w stronę zachodzącego słońca".
Książka Darling realizuje znany schemat, bo co ma zrobić powieść, która
jest wielkim peanem na cześć romansów, jeśli nie iść znanym szlakiem? Co
więcej, Posy zaczyna sama pisać romans z epoki regencji, który jest
pastiszem gatunku- nie brak w nim więc falującego biustu, drżących serce
i opiętych bryczesów. I ta książka w książce jest pewnym
urozmaiceniem. Autorka ustami Posy i pracowników księgarni mówi też o
roli romansów w życiu, o ich funkcji pocieszającej, eskapistycznej. O
tym, że chcemy wierzyć w szczęśliwe zakończenie. A także o tym, że choć
prychamy pogardliwie słysząc słowo romans, to można nim określić i Romea
i Julię i książki Austen, i Brontówien, i współczesne powieści. (Autorka
nie posunęła się do tego, by przypomnieć tradycję średniowiecznych
romansów rycerskich, a szkoda!).
Sympatia dla romansu jest też siłą,
która pozwala bohaterom wierzyć w powodzenie planu. Gdy mówią o
romansowej księgarni, mają pomysły i zaangażowanie, na tym budują
sukces. Darling przekonuje, że powodzenie zależy od planowania,
realizacji wytyczonych celów, ale przede wszystkim od serca wkładanego w
działania. Bo to miłość do romansu napędza Posy do rozwijania
skrzydeł. Żeby nie było, że Posy jest tylko gąską czekająca na
książkowe love story, autorka dała jej sporo doświadczeń- śmierć
rodziców, brata, którego dziewczyna wychowuje od lat i usiłuje być dla
nastolatka przyjaciółką i sierżantem jednocześnie. I tu znów pojawia się
terapeutyczna rola książki: gdy Posy traci nadzieję, gdy jej ciężko,
gdy dręczą ją obawy o przyszłość brata i możliwość zapłacenia za jego
nowe buty, pocieszeniem jest książka. Może to głupie, bo postaci z
powieści nie ugotują obiadu i nie zrealizują przelewu, ale dla Posy
chwila w świecie romansu jest momentem oderwania od jej trudnej
rzeczywistości. Tak działają książki. I "Mała księgarnia samotnych serce" jest
dowodem na to, że jeśli autor wierzy w moc romansu, czytelniczka też
może. Debiut Annie Darling jest lekturą przede wszystkim sympatyczną,
typowym czasoulimaczem. Ale też przypomnieniem, że takie książki przy
których czas płynie przyjemniej, to duża wartość (choć niekoniecznie
oceniana pod względem wartości literackiej).
Annie Darling, "Mała księgarnia samotnych serce". Przeł. Agnieszka Patrycja Wyszogrodzka-Gaik. Wyd. Czarna Owca. Warszawa 2017.