Musical. Przez lata traktowany (także przez badaczy*) po macoszemu, bo co to
jest? Zlepek wypadkowych kultury: trochę jazzu, trochę operetki,
trochę literatury, trochę widowiska. Marny materiał na wielkie dysertacje. Ale patrząc na rozwijające się
teatry muzyczne, powstające blogi i fora musicalowe, dziś trzeba być
bardzo krótkowzrocznym, aby nie doceniać ekspansji gatunku. Gatunku,
który z eklektyzmu zrobił swoją największą wartość. Bo to właśnie
musicalowi bohaterowie śpiewają rap w kostiumach z dawnych epok, zapuszczają się do paryskich oper (i biografii Mozarta), romansują z
filmami i wampirami. Konwencje musicalu są tak szerokie, że mieści się
w nich chyba wszystko, od latających na parasolu piastunek, przez
hippisów i wrzuconych na nowojorskie ulice szekspirowskich bohaterów,
aż po koty. To połączanie (w którego skład wchodzi też gigantyczna
machina produkcyjna i promocyjna) zawładnęło światem teatru. Bo gdy
operetka umarła śmiercią naturalną wraz ze schyłkiem Austro-Węgier i
belle epoque, gdy opera reinterpretuje swoje najwspanialsze dzieła
sprzed przynajmniej stu lat (komponuje się oczywiście nowe opery, ale
konia rzędem, albo Ferrari z pełnym bakiem temu, co wskaże który
współczesny tytuł będzie tak popularny jak "Traviata", "Carmen" czy "Tosca"),
musical jest naturalnym kontynuatorem tradycji teatru muzycznego. Teatru tak chętnie odwiedzanego przez widzów, bo bardzo im bliskiego. Teatru, który poza reagowaniem na to, co dzieje się w kulturze, sztuce i polityce, ma też swoje tradycje i zaplecze, czego dowodem
jest bardzo potrzebna i ważna publikacja Daniela Wyszogrodzkiego.
Blisko
600 stron to swoisty leksykon musicalu. Autor, w układzie
alfabetycznym, zamieścił teksty o twórcach (kompozytorach,
wykonawcach), musicalach, a także terminy, dotyczące działalności
teatru musicalowego, który dorobił się własnej
nomenklatury. Najciekawsze dla czytelnika są same musicale, ale kto
spodziewa się rozbudowanych streszczeń fabuły ten się zawiedzie. Daniel Wyszogrodzki
postanowił każdemu z tytułów poświęcić esej dot. genezy utworu, jego
recepcji (także w Polsce), a także wielu ciekawostek, które dotyczą
musicalu w jego warstwie literackiej, muzycznej i scenicznej. Wstępem do
każdego tekstu jest wyodrębnione graficznie przedstawienie
najważniejszych informacji: dat, obsady, nagród, tytułów najważniejszych piosenek. Te
eseje musicalowe są napisana z olbrzymim znawstwem tematu i
świadomością materii, dzięki czemu są fascynującą podróżą do krainy do
teatru, muzyki i …pieniądza. Publikacja Wyszogrodzkiego jasno
pokazuje, jak wielkim biznesem jest teatr muzyczny (świadczy o tym już
motto książki) i jak wiele spraw związanych z kasą, marketingiem i
promocją stoi za sukcesem tytułu. Czyta się to fantastycznie, bo
autor swoją wiedzę przekazuje w sposób bardzo przystępny, dowcipny i
przesiąknięty wielką pasją i sympatią do gatunku. Dla tych, którzy lubią
musical to pozycja obowiązkowa i to z gatunku tych, które powinny być
na półce w domu, bo niej jest to tylko książka do przeczytania na raz, ale do
wielokrotnego powracania i wertowania. Wspomniany brak streszczeń (jest coś w rodzaju rysy fabularnego) może być minusem dla tych, którzy po tę książką sięgną przede wszystkim po to, by
dokładnie dowiedzieć się o czym są najsłynniejsze musicale. Ale jest wielka
szansa, że czytając eseje i różnorodne zestawienia zostaną porwani przez czar teatru
muzycznego, a brak fabularnych szczegółów wynagrodzi im szeroki kontekst
poszczególnych tytułów**.
Niewątpliwym plusem publikacji Wyszogrodzkiego jest mówienie i o hitach gatunku, i nowych premierach. Nie można mówić o musicalu bez "Statku komediantów", "Skrzypka na dachu" czy "Kotów", ale nie można zrozumieć jego rozwoju bez choćby "Hamiltona" czy "Króla lwa". Wyszogrodzki wiele miejsca poświęca współczesnym musicalom i to świadczy o tym, jaką przyszłość ma ten rodzaj teatru. Gdy czytamy książkę "Przetańczyć całą noc" z 1979 roku (którą można trochę porównać do "Ale musicale!", bo jej autor, Antoni Marianowicz, też był fanem, znawcą i tłumaczem musicali, a jego książka ma dość podobny układ i popularny charakter) dowiadujemy się, że w musicalu nie dzieje się zbyt wiele, ale jest nadzieja w postaci młodego Andrew Lloyda Webbera... I to już pokazuje jak bardzo zmienił się gatunek i że kolejne publikacje na jego temat, zwłaszcza tak dobrze napisane, są stale potrzebne. A swoja drogą ciekawe, co i kto napisze z kolejne 40 lat… I czy w tym zestawieniu pojawi się więcej polskich tytułów, bo dziś musical nad Wisłą to nie tylko "Metro", ale "Polita", "Piloci" i cały teatr Wojciecha Kościelniaka. A co będzie dalej? To przyszłość. Teraźniejszość wygląda tak, że "Ale musicale!" to niezbędnik. I nie tylko dla widzów serialu "Glee" i wyczekujących w każdą środę nowych piosenek Studia Accantus, bo Wyszogrodzki twierdzi, ze musical to doskonały początek dla innych teatralnych i muzycznych przygód. Nie sposób się z nim nie zgodzić!
Niewątpliwym plusem publikacji Wyszogrodzkiego jest mówienie i o hitach gatunku, i nowych premierach. Nie można mówić o musicalu bez "Statku komediantów", "Skrzypka na dachu" czy "Kotów", ale nie można zrozumieć jego rozwoju bez choćby "Hamiltona" czy "Króla lwa". Wyszogrodzki wiele miejsca poświęca współczesnym musicalom i to świadczy o tym, jaką przyszłość ma ten rodzaj teatru. Gdy czytamy książkę "Przetańczyć całą noc" z 1979 roku (którą można trochę porównać do "Ale musicale!", bo jej autor, Antoni Marianowicz, też był fanem, znawcą i tłumaczem musicali, a jego książka ma dość podobny układ i popularny charakter) dowiadujemy się, że w musicalu nie dzieje się zbyt wiele, ale jest nadzieja w postaci młodego Andrew Lloyda Webbera... I to już pokazuje jak bardzo zmienił się gatunek i że kolejne publikacje na jego temat, zwłaszcza tak dobrze napisane, są stale potrzebne. A swoja drogą ciekawe, co i kto napisze z kolejne 40 lat… I czy w tym zestawieniu pojawi się więcej polskich tytułów, bo dziś musical nad Wisłą to nie tylko "Metro", ale "Polita", "Piloci" i cały teatr Wojciecha Kościelniaka. A co będzie dalej? To przyszłość. Teraźniejszość wygląda tak, że "Ale musicale!" to niezbędnik. I nie tylko dla widzów serialu "Glee" i wyczekujących w każdą środę nowych piosenek Studia Accantus, bo Wyszogrodzki twierdzi, ze musical to doskonały początek dla innych teatralnych i muzycznych przygód. Nie sposób się z nim nie zgodzić!
Daniel Wyszogrodzki, "Ale musicale! Złote stulecie 1918-2018". Wyd. Marginesy. Warszawa 2018
* Gdy ponad dekadę temu mówiłam znajomym, że piszę pracę magisterską o "Upiorze w operze" i musicalu, jedni patrzyli na mnie z politowaniem/wyższością, drudzy z autentycznym smutkiem stwierdzali, że będzie trudno, bo chyba brakuje opracowań na ten temat. Faktycznie, nie było tego dużo.
**Idealnym układem jest dla mnie ten
zaproponowany przez Piotra Kamińskiego w "Tysiąc i jednej operze", czyli najpierw biografia kompozytora, potem chronologicznie ułożone dzieła, a w
obrębie każdego tytułu informacje o premierze, pierwszej obsadzie, potem treść, historia i komentarz oraz wybrana dyskografia. Ale praca
Kamińskiego to dwa opasłe tomiszcza, które (mimo fantastycznego i dowcipnego stylu autora) trudno nazwać książką na dobry początek przygody z teatrem muzycznym.